sobota, 5 stycznia 2013

Trochę osobiście...

Wiele razy w okresie moich studiów napotykałam się na artykuły, a także komentarze do artykułów, które kategorycznie sprzeciwiały się traktowaniu nauk humanistycznych jako nauk sensu stricto. Wiele razy spotykałam się z krytyką ze strony studentów i absolwentów nauk ścisłych w kierunku humanistów, jako "bezproduktywnych", "wypluwanych" przez uniwersytety i inne uczelnie wyższe w celu zwiększenia liczby bezrobotnych. Ostatnio spotkałam się z falą krytyki po ogłoszeniu, że zwiększono środki finansowe na wsparcie przedmiotów humanistycznych na uczelniach wyższych. Wielokrotnie miałam ochotę włączyć się do dyskusji oczywiście w obronie humanistów. Zawsze jednak po wypisaniu wszystkich argumentów, rezygnowałam z przycisku ENTER z jednego prostego powodu. Poziom rozmówców był tak żenująco niski, że doszłam do wniosku, iż milczenie humanistów wybroni się samo. 
Ale tutaj jestem u siebie. To jest mój blog. Ponadto poza argumentami teoretycznymi, obserwacja pewnych nazwijmy to "zjawisk socjologicznych" utwierdziła mnie co do pewnych faktów (swoją drogą oczywistych dla większości ludzi z wyobraźnią).
Co do pierwszego zarzutu to mogę przemilczeć, bo trochę racji w tym jest. Jeżeli traktować dyscyplinę jako naukową ze względu na posiadanie metody badawczej, to np. antropologia kultury nauką nie jest. Ale do przedmiotów humanistycznych zaliczmy również historię czy filologię, a tu metodologia jak najbardziej ma swoje miejsce. 
Argument co do produkcji bezrobotnych. No cóż w chwili obecnej jedynie potwierdzam tą regułę i pomimo, że tutaj jestem badaczem terenowym, nauczycielem, managerem, a nawet grafikiem, to prawdopodobnie po powrocie do kraju będę szukała wolnego zmywaka. W efekcie końcowym nie martwię się jednak o siebie, bo znam swoje możliwości i to one determinują moją pozycję w społeczeństwie. Faktem jest, że wielu humanistów jest bezrobotnych, problem jednak nie tkwi w dyscyplinie, a w konkretnych uczelniach, środowisku jakim przebywamy, czynnikach niezależnych często od nas, ale również problem może tkwić w osobowości każdego studenta z osobna. Znam wielu grafików komputerowych, informatyków, prawników czy filologów, którzy mają problem ze znalezieniem pracy, pomimo, że w ogłoszeniach dominuje zapotrzebowanie na programistów i grafików, tłumaczy i radców prawnych. Dlatego, kiedy ktoś mi się pyta co zamierzam robić po skończeniu moich studiów, odpowiadam, to co każdy po skończeniu innych studiów. 
I ostatnia kwestia. Po co komu te "śmieciowe" dyscypliny? W dzisiejszych czasach przyszłością jest technologia, inżynieria etc. W jaki sposób informacja o królu z XIX w. czy "złote myśli" jakiegoś filozofa w epoce cyberprzestrzeni mogą nam pomóc, w czasach, gdy właściwe wszystko za nas zaczynają robić roboty.
Zacznę może od tego, że kultura jest bazą, jest kręgosłupem wszystkiego, w tym technologii. Technologia jest dzieckiem cywilizacji, a cywilizacja dzieckiem kultury. Humaniści tworzą teorię, która staje się kolejno bazą, fundamentem do realizacji danej myśli w praktyce. Owszem Einstein również stworzył teorię jak i wielu innych fizyków, chemików czy biologów. I tego im nie ujmuję, ale nie odbierajmy humanistom zasłużonych laurów. Wszelka forma komunikacji czy to werbalnej czy niewerbalnej i wskazówki jak się komunikować, w biznesie, w innej kulturze to przede wszystkim zasługa filologów, psychologów i kulturoznawców. I faktem jest, że komunikacja jest podstawą relacji ludzkich w świecie.
Nie można rozwijać cywilizacji bez kultury, bo kultura jest matką cywilizacji, myśl, słowo, czyn, tradycja.
Wielcy biznesmeni tego świata nie osiągną sukcesu w żadnym kraju jeśli nie będą znali kultury, mentalności jego mieszkańców. Młodzi inżynierowi chcą być specjalistami od najnowszej technologii, taka wiedza, taka umiejętność daje dobrą pracę i dobre pieniądze. Ale praca, rozwój osobisty, awans... również opierają się na komunikacji najpierw z zespołem, potem z szefostwem w końcu z firmami międzynarodowymi. Nie bez powodu przeglądając oferty pracy coraz częściej można natknąć się na oferty potężnych firm poszukujących psychologów specjalizujących się w komunikacji (w biznesie i międzykulturowej). Świat jest teraz globalną wioską i nie ma możliwości egzystować w jedynie własnej kulturze.
Następnie, istnieje wiele organizacji międzynarodowych, pozarządowych, które zajmują się pomocą rozwojową. Głównym fundamentem tych fundacji musi być znajomość kultury państwa docelowego. Jaki jest bowiem sens wykładać potężne pieniądze na budowę studni, kiedy studnie te nie będą wykorzystane, dlaczego? Ponieważ inżynierowie postanowili wybudować studnie blisko drogi, nie wzięli jednak pod uwagę, że po wodę chodzą kobiety i dzieci, droga zajmuje czasami cały dzień. U celu drogi kobiety chcą się umyć, wykonać codzienną toaletę...jak? Następnie niech studnie będą np. wysokie... Jak małe dzieci mają sobie poradzić z dostaniem się do wody? Ignoranci powiedzą, jak mają taką głupią mentalność, że wykorzystują kobiety i dzieci, to może takie studnie zmobilizują ich do zmiany zachowania.... Z góry odpowiem, że to jest błędne myślenie. Kultura, tradycja, mentalność jest mocniej zakorzeniona w człowieku niż cokolwiek innego. Ludzie, którzy od wieków żyją tak a nie inaczej nie zmienią swojego zachowania tylko dlatego, że ktoś obcy przyjechał i wybudował im studnię. To tak jakby do Polski przyjechali Żydzi i powiedzieli, wybudujemy wam nowe miejsca pracy, damy wam tam pracę, każdy znajdzie coś dla siebie, ale każdy mężczyzna tam pracujący musi się obrzezać. Już widzę ten tłum Polaków biegnących im naprzeciw.
Żeby nie być gołosłowna podam przykład tutaj na miejscu. Kolega jest instruktorem karate, zaproponowałam mu również, aby prowadził zajęcia samoobrony dla kobiet. Uśmiechnął się tylko i powiedział, że to nie ma sensu. Zapytałam dlaczego? Ponieważ pierwsze pytanie jakie kobiety zadadzą to, czy instruktorem jest kobieta? W końcu kraj jest w połowie muzułmański, a nawet i ta chrześcijańska część kobiet, szczególnie gdzie tradycja jest jeszcze silna, również wezmą pod uwagę płeć instruktora. Na nic więc zda się profesja, pomysł czy biznesplan jeśli nie wiem, gdzie i jak swój potencjał i umiejętności ulokować.

Historia...Cyceron powiedział, że "historia jest nauczycielką życia"; Aleksander Kumor, że "dwóje z lekcji historii pisane są na skórze narodów". Jeszcze niedawno głośno było o konflikcie między Tanzanią a Malawi o Jezioro Nyasa, a dokładnie o pozwolenie na prace wiertnicze w celu poszukiwania ropy. Malawi zgodziło się na prace, Tanzania nie. Rząd Malawi upierał się, że jezioro należy do nich, Tanzania wprost przeciwnie. Konflikt narastał do takiego stopnia, że zaczęto mówić o interwencji zbrojnej. Dlaczego do tego doszło? Ponieważ, nikt nie wiedział do kogo tak naprawdę należy to jezioro. Jezioro było granicą między tymi państwami, ustanowioną podczas kolonizacji i nigdzie w aktach historii nie zapisano bądź nie odnaleziono, jakie postanowienia ustalono w kwestii tego jeziora. Sytuację starano się rozwiązać poprzez rozmowy dyplomatyczne, a jakie cechy wykorzystujemy przy takich rozmowach?
Ktoś zapyta, co nas obchodzą inne kultury? Po co ta dziewczyna pojechała do Tanzanii badać czy się muzułmanie z chrześcijanami lubią czy nie. Odpowiem. Ponieważ jak już wspomniałam świat jest globalną wioską. Może ty nie będziesz nigdzie wyjeżdżać, ale ktoś przyjedzie do ciebie. Widzimy wojny na tle religijnym, dzisiaj Europa jest wysepką pokoju, ale jutro może się to zmienić. A wojny albo są wynikiem chciwości albo ignorancji. Szczególnie na tle religijnym. Wiemy dlaczego muzułmanie walczą z chrześcijanami: liderzy z powodu władzy, "żołnierze" w wyniku ignorancji. Jeśli jest możliwość znalezienia przyczyny, odpowiedzenia sobie na pytanie czy i jak można temu zapobiec, to warto to zbadać. Z mojego doświadczenia i wielu rozmów przeprowadzonych tutaj na miejscu już jedno wiem z pewnością, że brak wiedzy podstawowej jest wynikiem strachu i antypatii. Muzułmanie nie potrafią odróżnić chrześcijanina pochodzenia rzymsko-katolickiego od protestanta. Chrześcijanin wrzuca każdego muzułmanina do jednego worka. Nie wie nawet, że przeciętny szyita nie jest tolerowany przez Wahhabitów (z których wywodzi się m.in al-Kaida). Spotykamy więc tych ludzi na ulicy i siejemy nienawiść.
Kultura, Myśl, Pamięć czynią z nas ludzi, czynią z nas Cywilizację przez duże C. Zwierzę może być szybkie niczym ferrari, mieć ostre pazury niczym najostrzejszy nóż, wzrok będący przykładem dla najnowocześniejszej optyki, ale będzie tylko zwierzęciem. Na nic nie przydadzą nam się iPod-y, najnowsze samochody, najlepsza technologia i mnóstwo pieniędzy jeśli nie będziemy wiedzieć jak tego używać i po co?  Wymyśliliśmy proch, broń, pojazdy, gry komputerowe, wszystko dzieło inżynierów, chemików, fizyków..... dajemy to dziecku do ręki i zapominamy mu wpoić zasad moralnych opartych na filozofii, kulturze.... Dokonujemy selekcji jakie dyscypliny są potrzebne, a jakie nie. Jakie będzie tego efekt?
Kim będzie lekarz, który świetnie leczy, ale nie stosuje się do etyki lekarskiej i nie wie co to moralność. Jakim politykiem będzie prezydent, jeśli nie zna historii narodu i nie potrafić wyciągać z niej wniosków na przyszłość, jak będziemy mogli pomóc innym narodom czy kulturom skoro nie będziemy znali ich wartości? Potrzebujemy tak samo fizyków, techników, jak i filozofów czy historyków.
Czy naprawdę jest sens prowadzić konkurs na lepszych i lepsiejszych w nauce? Każde dążenie do wiedzy czyni nas lepszymi, jednak nie lepszymi od kogoś, ale dla kogoś.



niedziela, 30 grudnia 2012

Polecam!

Polecam nową książkę podejmującą problematykę afrykańską, której współredaktorem jest kolega z roku, a zarazem czlonek zespolu Interkulturalni.pl. Ksiazka zawiera rowniez rozdzial mojego autorstwa.

Fragment recenzji:
Na książkę, którą Redaktorzy oddają w ręce Czytelników, złożyło się jedenaście wybranych tekstów młodych badaczy. Ich spoiwem jest kontynent afrykański, aczkolwiek zainteresowania Autorów są zróżnicowane. Stąd też różnorodność poruszanej problematyki, zawsze jednak oscylującej wokół ciekawej, a często dramatycznej współczesności – czy to będą transformacje w arabskiej Afryce Północnej, konflikty zbrojne w Rogu Afryki i próby ich zażegnania, szanse na przyszłość i wyzwania Afryki Środkowej, czy tożsamość chrześcijańska Czarnej Afryki oraz marginalizacja Pigmejów. Autorzy – w oparciu o rzetelny warsztat badawczy – omawiają szerokie spektrum zagadnień z perspektywy politologicznej, socjologicznej, etnograficznej, kulturoznawczej.

autor zdjecia: Dominika Kustosz (kraj: Mali)


czwartek, 6 grudnia 2012

Emocje - tabu dla antropologów


            Gdybym miała porównać reportera i antropologa, to powiedziałabym, że oboje wyjeżdżają w teren, oboje przebywają z ludźmi, mieszkają z nimi, pracują z nimi, rozmawiają z nimi i doświadczają ich życia. A wszystko, by lepiej ich zrozumieć. Oboje potem wracają do swojego kraju, opisują swoje doświadczenia i publikują je. Droga między tymi dwoma zawodami tutaj jednak się rozchodzi. W tym miejscu reporter zaczyna być doceniany,  a antropolog nudny. W swojej publikacji reporter bowiem uwzględnia to, co antropolog zmuszony jest usunąć – emocje.
Dane uzyskane w terenie prawie zawsze uwzględniane są w naukowej publikacji, natomiast element emocji, które towarzyszą antropologowi podczas tych badań, jest na końcowym etapie edytowany, a podczas seminariów ignorowany. Wynika to nie tylko z faktu, że emocje badacza nie są elementem badań, ale również, że wywołują one w dyskursie akademickim spore kontrowersje, jako przeszkoda w obiektywnym i profesjonalnym podejściu do badań. Emocje bowiem mogą w znacznym stopniu zachwiać wiarygodnością wyników. Pojawiają się głosy, że antropologia nie może przedstawić wiarygodnych rezultatów badań między innymi z powodu towarzyszących badaczowi emocji podczas pracy w terenie, które prowadzą do subiektywności (inne powody to brak metodologii ).
Podejmując nieśmiało próbę wejścia w dyskusję z krytyką, wysunęłabym argument, że w badaniach, których uczestnikiem jest człowiek zawsze towarzyszyć będą emocje. Antropolog, tak jak i inni naukowcy, jest świadomy niebezpieczeństwa wynikającego z dopuszczenia do głosu swoich emocji, jest też więc przygotowany jak sobie z tym radzić. Żeby być antropologiem i pracować w terenie również trzeba posiadać odpowiednie predyspozycje psychologiczne.
Ukrywanie emocji w naukowej publikacji jest jednak zasłoną dymną. Chroni bowiem przed zarzutem, że antropolog dokonuje wyboru i interpretacji.  “Oczyszczenie” więc tekstu z emocji pozwala czytelnikowi ujrzeć jedynie fakty i na ich podstawie zweryfikować hipotezę. Pytanie jednak skąd wiemy,  na ile fakty umieszczone w publikacji  nie są sugestiami badacza wynikającymi z emocji jakie nim targały podczas badań? Może, gdyby umieścić również opis emocji, jakie towarzyszyły badaczowi podczas zdobywania konkretnych informacji, czytelnik sam byłby w stanie zweryfikować, czy fakty podane przez badacza są wiarygodne, czy tez wg niego kontekst w którym np. zostały uzyskane poddaje wyniki w wątpliwość.  Z drugiej jednak strony nie wyobrażam sobie pracy naukowej, w której badacz dzieli się swoimi uczuciami w profesjonalnej pracy naukowej.  Powyższe pytania i wątpliwości są jednak niczym innym jak pytaniem retorycznym, dotyczącym emocji antropologa i ich losu. Do dzisiaj bowiem jest  i również  w niedalekiej przyszłości  w dalszym ciągu będzie kontynuowana praktyka ignorowania emocji w pracach antropologicznych.
Emocje można jednak potraktować nie tylko jako przedmiot dyskusji dotyczącej badań, ale również jako narzędzie pracy w terenie.  Badacz wchodząc do danego środowiska, zaczyna pracować z miejscową społecznością, żyć z nią i zdobywać nowych przyjaciół. Zazwyczaj podczas rozmów z przyjaciółmi dzieli się swoimi osobistymi doświadczeniami. Wprawdzie przeżycia te nie mają żadnego wpływu na badania, ale pozwalają otworzyć drogę do osobistych zwierzeń badanych. W takiej sytuacji należy jednak zadać sobie pytanie o etykę. Tego typu relacje mogę wywołać konflikt wewnętrzny: badacz dzieli się swoimi przeżyciami i nawet jeśli robi to szczerze, to w rezultacie i tak to przeżycia przyjaciela/przedmiotu badań zostaną przeanalizowane i wykorzystane do badań. O tej kwestii wspomina Anne Monchamp  w artykule “Encountering emotions in the field: an X marks the spot”http://www.anthropologymatters.com/index.php?journal=anth_matters&page=article&op=view&path%5B%5D=51
Prawda jest jednak taka, że jeśli ja – niezależnie czy jako badacz czy jako po prostu kobieta – nie podzielę się z miejscowymi przyjaciółmi swoimi personalnymi rozterkami, doświadczeniem, przeżyciami, to  również nie mogę oczekiwać, że miejscowa młodzież, przyjaciele,  znajomi, współpracownicy otworzą się przede mną.  W wyniku takiego zachowania dochodzi do braku komunikacji, która pomogłaby badaczowi podczas badań.
Antropolog jest jak każdy człowiek, który doświadcza nowych przeżyć.  W terenie często płacze, cieszy się, denerwuje, boi, wstydzi, zakochuje. Należy również pamiętać, że zazwyczaj jest on również w terenie sam. Przyjaciele, rodzina, najbliżsi zostają w domu, czasami tysiące kilometrów od miejsca pracy. W takim przypadku tęskni się do towarzystwa i jeżeli pojawia się okazja poplotkowania z młodymi dziewczynami, ponarzekania z kobietami , pogrania w kosza z chłopakami czy napicia się piwa w gronie mężczyzn, to nie ma w tym nic złego,  a jeśli przy okazji uda się nieoczekiwanie zdobyć jakieś informacje do badań, to tym lepiej dla badacza.
Wczoraj byłam świadkiem jak trzy kobiety siedziały przed domem, późnym wieczorem, w towarzystwie lampy oliwnej. Zajęte były jakimiś ręcznymi robótkami i plotkowaniem. W tym momencie zatęskniłam za przyjaciółkami, z którymi przesiadywałam przy lampce wina i plotkowałam o wszystkim i o niczym. Tego wieczoru z całego serca chciałam się przyłączyć do tych kobiet i być uczestniczką ich nocnych pogawędek. I moje pragnienie motywowane było właśnie tęsknotą za towarzystwem, ale zdawałam sobie również sprawę, że taka rozmowa dostarczyłaby mi wiele bardzo ciekawych informacji potrzebnych do mojej pracy (kobiety były muzułmankami, które miały sąsiada chrześcijanina).
Kolejna kwestia, to wpływ relacji antropologa  z “jego światem”,  który fizycznie opuszcza na jakiś czas, ale z którym w dalszym ciągu ma emocjonalny kontakt. W wyniku tego kontaktu jego emocje  mogą również przyczynić się do zakłócenia prawidłowości w przeprowadzeniu badań. Jednakże, właśnie te sytuacje pozwalają mu dzielić się emocjami z miejscową społecznością i czasami nawet doprowadzić do  nieoczekiwanego zwrotu  zdarzeń. W takiej sytuacji znalazła się Anne Monchamp, która podczas wspólnej pracy z miejscowymi kobietami została zapytana o mężczyznę w jej życiu . Przyznanie się antropolożki do złamanego serca, spowodowało, że jedna z kobiet rozpoczęła rozmowę na temat mężczyzn, zdrady i relacji damsko męskich. Z czasem do rozmowy dołączyły inne kobiety. To wydarzenie w znacznym stopniu pomogło badaczce rzucić nowe światło na badaną społeczność.
W antropologii oddzielenie własnych emocji od profesjonalnych badań jest mniej klarowne niż w innych naukach. Dlatego też wiarygodność antropologii, jako nauki jest poddawana w wątpliwość. Należy jednak pamiętać, że praca w terenie to nie tyle metoda, co anty metoda:  musi ewoluować i istnieć w swoim własnym kontekście, co powoduje, że zawsze jest unikatowa i zależy od badacza i jego pracy terenowej.  Podczas antropologicznych badań skupiających się na studiach nad kulturą, w celu osiągnięcia wyników, praca musi być potraktowana indywidualnie, z pełnym uwzględnieniem osobowości badanych i badacza.

środa, 24 października 2012

Spontaniczne reakcje i stała obserwacja


 Podczas badań w terenie może dojść do nieoczekiwanych wydarzeń. Mogą one ułatwić lub utrudnić prowadzenie badań, a także zmienić wcześniej przyjętą hipotezę. Zamieszki w Dar es salaam, mające podłoże religijne są właśnie takim przypadkiem, a w oczach badacza niosą ze sobą potężną dawkę informacji.
Jeśli badacz robi badania dedukcyjne i zaczyna pracę w terenie z góry przyjętą hipotezą, takie wydarzenie jak zamieszki na tle religijnym w Dar es salaam, może przyczynić się do obalenia wcześniej założonej tezy. Stąd też wiele osób zwraca się do mnie z zapytaniem, co zamierzam teraz zrobić, kiedy moja teoria dotycząca pokojowego współegzystowania muzułmanów i chrześcijan została podważona. Po pierwsze obalenie hipotezy również jest sukcesem w nauce, ponieważ zapobiega powstaniu fałszywych danych. Po drugie za wcześnie mówić tu o jakimkolwiek potwierdzeniu lub obaleniu jakiegoś założenia. I co jest równie istotne … moje wstępne zapytanie, z którym jechałam do Dar nie było hipotezą, tylko punktem wyjścia do badań co jest znaczną różnicą. Wspominałam o „ciemnych stronach miasta”, taka strona właśnie została ujawniona. I co ciekawe, jest to tylko jeden element całości badań, które w moim przypadku dotyczą granic religijnych. Wydarzenia, które doprowadziły do zamieszek są właśnie częścią tych granic.

Tak. W moim przypadku ostatnie wydarzenia znacznie ułatwiły mi prowadzenie badań. Bardzo istotna jest w takiej sytuacji obserwacja: reakcja ludzi na to co zaszło i ich wypowiedzi. Spontaniczne wypowiedzi  czy spontaniczne zachowania mają duże znaczenie, ponieważ niosą ze sobą komunikaty na temat ludzi i środowiska, w którym przebywają. Ostatnio usłyszałam ciekawy komentarz, że prawdziwa obserwacja w sensie naukowym dotyczy tylko biologów, zoologów etc., którzy miesiącami przesiadują w jednym miejscu i obserwują zachowanie zwierząt. Antropolog nie może w prawdziwy, naukowy sposób prowadzić obserwacji. O ironio! Osoba, która wyrażała ową opinię na ten temat od dwóch miesięcy jest pod moją stałą obserwacją, nie będąc tego w ogóle świadoma. Oczywiście nie informowałam jej o tym fakcie. Musiałabym wtedy zrezygnować z obserwacji, ponieważ osoba świadoma tego, że jest obserwowana mogłaby zmienić swoje zachowanie. Trzeba być ostrożnym w podejmowaniu decyzji, komu można, a komu nie powinno się ujawniać celu naszego pobytu. Zdarzają się bowiem osoby, które w wyniku takich informacji, wykorzystując osobę badacza, zniekształcają obraz rzeczywistości. I odpowiadając na ewentualne zarzuty, że właśnie subiektywne spojrzenie na świat jest przedmiotem badań antropologa, pozwolę sobie zauważyć, że istnieje różnica pomiędzy wyrażeniem własnej opinii, a celowym przekłamaniem.  Miałam niedawno sytuację, która bardzo dobrze obrazuje taki przypadek, gdzie spontaniczna reakcja odkryła prawdziwe podejście do pewnego zagadnienia. Podczas rozmowy z dwójką osób, które znam już dość dobrze i które są świadome, że prowadzę badania, zapytano mnie jaką odmianę islamu dokładnie badam. Kiedy odpowiedziałam, że szyizm oboje ironicznie zaśmiali się pod nosem, jeden z nich nawet delikatnie „parsknął śmiechem”. Była to całkowicie przez nich nieprzemyślana reakcja, ponieważ zaraz potem natychmiast spoważnieli. Ta reakcja sprowokowała mnie do zadania kilku kolejnych pytań.  Odpowiedzi  w ogóle nie pokrywały się z tym co zaobserwowałam. Spontaniczna reakcja połączona z wypowiedzią pozwoliła mi stworzyć całkiem ciekawy obraz dotyczący opinii tych dwóch osób na temat szyitów. Osobno jednak: reakcja bez komentarza lub komentarz bez widocznej reakcji doprowadziłby mnie do całkiem innych wniosków. Tak więc pomimo, że język w dalszym ciągu stanowi najbardziej istotne źródło informacji, to jednak spontaniczna reakcja również powinna być barana pod uwagę. Umiejętność wyciągnięcia wniosków na podstawie zachowania i wypowiedzi osiąga się dopiero po pewnym czasie i to właśnie w wyniku obserwacji. Dlatego tak istotne jest moim zdaniem, aby wypowiedzi respondentów umieszczone były w odpowiednim kontekście, który w pewnej mierze nadaje procesowi komunikowania kształt. Sama również staram się nie prowadzić wywiadów z osobami dopiero co poznanymi, z którymi oficjalnie umawiam się na jeden lub dwa wywiady. Każdy mój potencjalny respondent to osoba, którą poznałam dużo wcześniej, która mnie zna, w pewnej mierze ufa, traktuje jak „swoją”, nie pilnuje się już w wyrażaniu swojej opinii. Dzięki temu wywiad pozwala mi na lepszą interpretację, bardziej wiarygodną. Nie zmienia to jednak faktu, że obserwuję również przypadkowe osoby i ich reakcje. Również niemożliwe jest „zaprzyjaźnienie się” z każdym respondentem, jeśli do wywiadu potrzebujemy ich na przykład stu.  
Istnieją również miejsca, gdzie wymiana poglądów na dany temat jest bardziej prawdopodobna. W moim przypadku nieocenionym źródłem informacji jest stół przy którym jadam wraz z Ojcami. Po przeczytaniu porannej gazety, lub podczas posiłku, po wiadomościach, następuje relacjonowanie dnia, wydarzeń, wygłaszanie poglądów. To wszystko jest niebywałym źródłem informacji dla mnie jako badacza. Odkryłam to zupełnie przypadkiem. I tak oto okazało się, że zupełnie ignorowane przeze mnie miejsce, gdzie teoretycznie miałam „odpoczywać” od badań, stało się jednym z najważniejszych źródeł informacji.  Faktem jest, że nawet kiedy badacz teoretycznie odpoczywa, zamyka komputer, odkłada książki czy gazety i przestaje pytać, to jednak cały czas obserwuje i zapamiętuje, porównuje i analizuje, a to wszystko dzieje się na bieżąco w głowie nawet podczas kolacji. Po pewnym czasie staje się to nawykiem. Jeśli badacz zapomina o tym, jeśli w pewnym momencie nie jest  w stanie stwierdzić co ciekawego, nietypowego wydarzyło się w danym dniu, tygodniu… to oznacza, że powinien wracać, a badania dobiegły końca.
Z powyższych wypowiedzi możemy wywnioskować, że faworyzuję wywiad swobodny i spontaniczne wypowiedzi. Owszem, mam pewną słabość do prowadzenia badań w miarę jak najbardziej naturalnym środowisku. Moje sympatie nie determinują jednak w całości moich metod badawczych. Owszem powyższe przykłady komunikacji z miejscową społecznością są pomocne, ale należy wziąć pod uwagę również wywiad skategoryzowany, gdzie przygotowane mamy konkretne pytania i posługujemy się uprzednio przygotowanym kwestionariuszem. Wywiad swobodny bowiem może doprowadzić do utraty kontroli nad rozmową i całkowitego zejścia z tematu. Oczywiście, badacz powinien być przeszkolony w sposobie naprowadzania respondenta na główny wątek i utrzymania w granicach tematu rozmowy, jednak czasami umożliwienie respondentowi swobodnej wypowiedzi powoduje nie tylko utratę wątku, ale również niemożność dowiedzenia się czegokolwiek konkretnego. I taki wywiad zalicza się do wyjątkowo trudnych. Miałam taką sytuację, kiedy podczas rozmowy zadałam respondentowi pytanie na temat jego opinii dotyczącej wybuchu zamieszek w mieście. Jego wypowiedź była bardzo lakoniczna i za każdym razem kończyła się powrotem do wątku, który był najbardziej interesujący dla respondenta. Oczywiście swoboda całej konwersacji pozwalała mi na drążenie tematu, jednak poczucie właśnie tej swobody powodowało, że respondent zapominał w jakim celu ten wywiad właściwie jest przeprowadzany i przestawał współpracować. To doświadczenie nauczyło mnie, że w przypadku wywiadu dotyczącego zamieszek w mieście posłużę się kwestionariuszem. Jest to  odpowiednia metoda, ponieważ dotyczy konkretnego wydarzenia. W przypadku całości moich badań wywiad otwarty nie jest zły, szczególnie jeśli mamy możliwość regularnego spotykania respondenta.

Podczas zamieszek w Dar Es Salaam wyłonił się kolejny sposób pozyskiwania danych, a konkretnie kolejna osoba, będąca elementem metody badawczej – informator. Dawno temu informator kojarzony był z miejscowym tłumaczem, który wyjaśniał badaczowi poszczególne elementy konkretnego rytuału, tłumaczył lokalny język, wprowadzał do społeczności, podsuwał kolejne kontakty. Wiele współcześnie się nie zmieniło. W moim przypadku jedynie rytuały zamieniłabym na bieżące wydarzenia. Taka forma pomocy jest dla badacza nieoceniona przede wszystkim wtedy, kiedy na przykład badacz ma problem z poruszaniem się w zupełnie nieznanej sobie strefie (przedmieścia Dar Es Salaam i ich mieszkańcy).

Na koniec warto wspomnieć o notatkach własnych. Tzw. „gęsty opis” opisany przez C. Geertza jest również bardzo pomocnym źródłem informacji. Głównie po powrocie z terenu i analizie notatek, kiedy coś, co wydawało nam się nieistotne (mimo wszystko zawsze należy notować nawet najmniejsze i najbanalniejsze szczegóły) nagle po powrocie i ponownej analizie rzuca nam zupełnie nowe światło na nasze badania. Na gęstym opisie kończyć jednak nie należy. Warto również przygotować sobie coś w rodzaju rysu sytuacyjnego, formularza, w którym zawieramy np. takie informacje jak czynności w porządku chronologicznym, ocena tych czynności i odpowiednia kwalifikacja. W moim przypadku warto również skupić się na oddzieleniu samych przyczyn powstania danej sytuacji. Warto również skonfrontować własne spostrzeżenia z relacjami z gazet lub relacjami innych świadków. Pozwala to rzucić światło również na nasz indywidualny osąd dotyczący danego zjawiska.

Podsumowując sytuacja w Dar es salaam przyczyniła się do zwiększenia liczby narzędzi badawczych i sprecyzowania kierunku badań. Zamieszki w dużym stopniu rzuciły światło na dotychczas mało widoczne aspekty przedmiotu moich badań, ale nie wpłynęły na tym etapie na zmianę lub ugruntowanie jakiejkolwiek hipotezy.

sobota, 6 października 2012

W terenie przede wszystkim jesteśmy nowicjuszami. Czyli o szoku kulturowym.


         Każda nowa praca, nowe środowisko czy sytuacja powodują, że czujemy się trochę jak dziecko we mgle. Robimy małe kroczki, skupiając się na ciągłej obserwacji, naśladujemy innych, pytamy, czasami irytujemy się. Dokładnie tak samo czuje się badacz, kiedy pierwszy raz pojawia się w nowym środowisku, które zamierza badać. Jednym z głównych czynników determinujących poczucie wyobcowania jest język, a właściwie brak jego znajomości. Znajomość języka przydaje się, żeby zyskać zaufanie lokalnej społeczności i dowiedzieć się sporo o miejscu w którym się przebywa. Jeżeli badacz nie zna lokalnego języka, w dużej mierze jest odseparowywany od wielu istotnych kwestii, które w przyszłości mogłyby mieć znaczący wpływ na wyniki badań.  Posłużę się tutaj przykładem sprzed kilku dni. W Dar Es Salaam gorącym tematem jest teraz spór między Tanzanią i Malawi o Jezioro Malawi i znajdującą się w nim potencjalnie ropę. Kilka dni temu stałam się świadkiem dyskusji dwójki moich znajomych na temat tej sytuacji. Znajomi rozmawiali po angielsku więc dołączyłam do rozmowy. Po pewnym czasie dołączyli do nas inni. Wśród nich był mężczyzna, który nie posługiwał się językiem angielskim. Dyskusja przeszła więc na język kiswahili. W tym momencie, w sposób zupełnie nieświadomy, zostałam odsunięta od rozmowy. Wprawdzie rozumiałam kontekst, rozumiałam również poszczególne opinie, nie mogłam jednak wyrazić własnej opinii, ponieważ moja znajomość języka kiswahili daleko odbiega od możliwości uczestnictwa w tego typu rozmowach. W tym momencie czułam się wyobcowana. Tej sytuacji towarzyszyło również uczucie poirytowania.  Pojawił się u mnie dysonans poznawczy: z jednej strony czułam gniew spowodowany takim potraktowaniem mojej osoby - jestem tu gościem, powinni więc uszanować moją obecność i mówić w języku mi znanym. Z drugiej jednak strony będąc badaczem, nie chciałam być odbierana jako gość, ponieważ gość jest traktowany jako obcy. Fakt więc, że mówili w języku kiswahili mógł być dowodem na to, że nie czuli dyskomfortu z powodu mojej obecności jako gościa, wobec którego powinni zachowywać się inaczej. Mogłabym więc pozwolić sobie na taki wniosek, że z jednej strony umknęło mi sporo istotnych informacji dotyczących obecnej sytuacji w Tanzanii, z drugiej strony powinnam być zadowolona, że zostałam potraktowana jako „swoja”, ponieważ wprawdzie teraz nie mam korzyści z tej rozmowy, ale w przyszłości takie podejście do mojej osoby może przynieść mi sporo korzyści.
Brak znajomości języka bardzo często powoduje, że stajemy się obiektem żartów. Pewna dziewczyna opowiadała mi sytuację, kiedy dwóch młodych Niemców po rocznej nauce języka kiswahili na swojej macierzystej uczelni, przyjechało do Dar robić badania. W konfrontacji z miejscową społecznością okazało się jednak, że system ich nauczania był przestarzały i zwroty którymi się posługiwali nie są już aktualne wśród mieszkańców miasta. Młodzi naukowcy stali się obiektem żartów. Mnie samej również zdarzały się sytuacje, w których stawałam się obiektem żartów w związku z moimi błędami językowymi. W takiej sytuacji należy mieć duży dystans do siebie i sporą dawkę pokory. Musimy jednak być świadomi, że tego typu zachowanie nie jest elementem kultury, który należy akceptować. Jest to jedynie element natury ludzkiej. Badacz wprawdzie powinien być elastyczny, ale nie jest przezroczysty. W miejscu badań antropolog również kreuje swoją postać i tej kreacji powinien się trzymać. Jeśli więc w środowisku, w którym przebywam, postrzegana jestem jako nauczycielka, nie mogę sobie pozwolić, aby młody chłopak, który mógłby być moim uczniem, żartował sobie z moich kompetencji językowych. Moim obowiązkiem jest pokazać mu kto w tym miejscu pełni jaką rolę.  I jest to również element mojej kreacji jako badacza.
     Te częste uczucie niezrozumienia, wyobcowania czy irytacji, jak również idące za tym poczucie niekompetencji często określane jest mianem szoku kulturowego. Jest to zjawisko dość powszechne w antropologii kulturowej.  Do szoku kulturowego, poza uczuciem wyobcowania, można dodać również uczucie rozczarowania np. w zetknięciu z trudnościami, o których badacz nie miał pojęcia. W moim przypadku dużym rozczarowaniem była ograniczona możliwość korzystania z aparatu. Byłam jak najbardziej świadoma trudności związanej z robieniem zdjęć np. na ulicy. Dlatego też przygotowałam się do tego poprzez zakup dość małego i cichego aparatu. Na miejscu okazało się jednak, że trudność ta znacznie przerosła moje oczekiwania. Rozczarowanie pojawia się nie tylko na poziomie czysto praktycznym, ale również na poziomie merytorycznym. Taki przypadek może pojawić się podczas wywiadu (szczególnie kiedy wywiad jest otwarty), kiedy respondent schodzi na zupełnie inny temat niż badacz sobie założył.  Miałam taką sytuację podczas pierwszych spotkań z jedną z muzułmanek. Nasza rozmowa dotyczyła zupełnie innej kwestii niż tego oczekiwałam. Chciałam porozmawiać z moją respondentką na temat jej opinii o miejscowych chrześcijanach, rozmowa zeszła jednak na temat teologii i porównywania Biblii z Koranem. Po spotkaniu byłam mocno rozczarowana.
     Antropolog kulturowy charakteryzuje się tym, że jest w pełni świadomy szoku kulturowego oraz trudności związanych z obserwacją czy wywiadami. Należy zdawać sobie sprawę z tego, że praca w terenie to praca z ludźmi. Obserwacja dnia codziennego, nauczanie w szkole czy rozmowa z muzułmanką, to nie czytanie podręcznika antropologii, ale codzienna świadomość napotykania problemów i popełniania błędów, przy jednoczesnym wyciąganiu wniosków. Rozmowy o Biblii i Koranie, które w moim mniemaniu były zupełnie niepotrzebne, w ostateczności mogą doprowadzić mnie do finałowego wywiadu, który jest jednym z celów moich badań. Po przeanalizowaniu w późniejszym czasie całej tej sytuacji zauważyłam, że moim błędem była niecierpliwość. Z czasem bowiem dostrzegłam, że każde kolejne spotkanie, niezależnie od tego o czym było, prowadziło do wzbudzenia coraz większego zaufania ze strony respondentki do mojej osoby. Po każdym kolejnym spotkaniu, owa muzułmanka była bardziej otwarta i zakres tematyczny naszych rozmów poszerzał się. Uświadomiłam więc sobie, że kluczem do sukcesu jest po prostu cierpliwość i trzymanie ręki na pulsie. W tym przypadku intuicja antropologa pozwoliła mi uratować się przed zaprzepaszczeniem dobrego źródła informacji. Pomimo irytacji, postanowiłam czekać, słuchać i nie wpływać na przebieg spotkania, pozwalając na to, aby sytuacja potoczyła się własnym torem. Byłam jednak świadoma, że nie mogę również pozwolić, aby nasze rozmowy potoczyły się w zupełnie przeciwnym kierunku.  W całej tej sytuacji należy więc balansować pomiędzy improwizacją, a zaplanowaną przez nas wcześniej metodą badawczą.
       Ponownie więc pozwolę sobie podkreślić, że to co towarzyszy badaczowi w pierwszym kontakcie z badaną społecznością, to szok kulturowy, który objawia się poczuciem wyobcowania, zagubienia, rozczarowania, niekompetencji, przygnębienia, irytacji i dysonansu poznawczego. To co pozwala jednak wyróżnić badacza od zwykłego obserwatora danej społeczności, to pełna świadomość problemów jakie można napotkać w kontakcie z odmienną kulturą i umiejętność ich zidentyfikowania, opisania, przeanalizowania oraz obiektywnego wykorzystania w badaniu. Wszystko to wymaga sporej pracy i przygotowań, nie tylko pod kątem merytorycznym, ale przede wszystkim praktycznym. 

niedziela, 2 września 2012

Wejście do środowiska...


Kiedy prowadziłam korespondencję mailową z dyrektorem placówki w której miałam mieszkać, z góry przedstawiłam cel mojego pobytu. Chciałam aby od początku było jasne dlaczego chcę mieszkać w tej a nie innej placówce. Miało to na celu dwie rzeczy: być uczciwym wobec ‘gospodarza’, co od razu wzbudziło również jakąś formę zaufania do mojej osoby; oraz ułatwić sobie prowadzenie badań (dyrektor placówki wiedząc po co tam jestem dał mi spore możliwości gospodarowania własnym czasem oraz zaproponował przedstawienie mi osób, które mogłyby mi pomóc w moich badaniach).
W moim przypadku więc ujawnienie celu pobytu nie było w żaden sposób ryzykowne, jeśli chodzi o wiarygodność badań czy trudność w ich prowadzeniu.

Jednakże wejście do określonego środowiska wymaga czegoś więcej niż tylko fizycznej obecności obserwatora i otrzymania formalnej zgody na przeprowadzenie badań. Oczywiście problem ten nie istniałby w przypadku miejsc publicznych. W wybranym, konkretnym otoczeniu badacz musi jednak odpowiednio się zachować.
Przebywając w placówce chrześcijańskiej czuję się zobowiązana uczestniczyć w pewnych wydarzeniach:  mszach czy wspólnych posiłkach rozpoczynających się od modlitwy. W żaden sposób nie jestem do tego zmuszana, nie oczekują takiego zachowania ode mnie sami ojcowie. Przynajmniej nie oficjalnie. Jednak w takich sytuacjach jestem, świadomie bądź nie, ale poddawana testowi. W ten sposób ojcowie mogą wykreować sobie w głowie wizerunek mojej osoby: albo jako niezaangażowanego w życie ich placówki badacza; albo jako osobę, z którą można nawiązać bliższą znajomość i z którą łączy ich coś wspólnego.  Ich propozycja/zaproszenie do wspólnej modlitwy, wspólnego posiłku i przyjęcie owego zaproszenia z mojej strony wzbudza większe zaufanie oraz sympatię do mojej osoby. Ponadto mój pobyt nie ogranicza się jedynie do chodzenia, obserwowania i zadawania pytań. Będąc osobą, która korzysta z ich gościnności również czuje się zobowiązana dać coś od siebie.

Kreowanie własnego wizerunku może stanowić bardzo istotny aspekt relacji pomiędzy badaczem a badaną grupą.  Istotny może być np. ubiór. W środowisku muzułmanów, nie ma możliwości pokazać się w krótkich spodenkach i bluzce na ramiączkach jeśli chce się być potraktowanym poważnie. Nawet na ulicy, gdzie mijają się ludzie odmiennej wiary można zaobserwować pewną tendencję w ubiorach kobiet. Bezpiecznie jest więc starać się dostosować ubiorem do miejscowych. I tak np. w ogóle nie zakładam spodenek, a najkrótsza spódnica sięga kolan. Pojawiają się oczywiście kobiety ubrane „po europejsku” . Fakt jednak, że ja sama pochodzę z Europy jest już wystarczającym powodem do traktowania mnie jak obcej. Ubiór w takim przypadku może w jakiś sposób ten dystans zmienić w jedna albo drugą stronę.
Czasami konieczne jest wykonywanie tych samych obowiązków, co ludzie, z którymi spotykam się codziennie. Taka forma zachowania pozwala również wzbudzić zaufanie do mojej osoby, przyzwyczaić się do mnie, uznać za „swoją” (duże wrażenie zrobiło na młodzieży i jednym z ojców, kiedy przyodziana w miejscową spódnicę otrzymaną od kucharki, na boso, czyściłam na kolanach zakurzoną betonową podłogę w bibliotece. Po jednym takim dniu zauważyłam już zmianę zachowania u jednego z ojców, który stał się wobec mniej bardziej otwarty). Taka praca pozwala również mnie samej poznać naturalne zachowanie grupy badanej, które w przypadku początkowego kontaktu z pewnością było mocno zachwiane (obecnie jestem jedyną białą osobą przebywającą na terenie owego centrum).

W ośrodku prowadzone są również różne zajęcia dla młodzieży (karate, salsa, gimnastyka, basketball…). Istotne jest, aby, jeśli zostanie się zaproszonym do uczestnictwa, skorzystać z takiego zaproszenia. Pozwala to przedstawić osobę badacza, jako zainteresowanego i chętnego do wspólnej zabawy, nauki, koleżeństwa. To jest kolejny aspekt, który pozwala wzbudzić zaufanie. Jakakolwiek niechęć do praktyk, „oderwanie od rzeczywistości”,  mogą zostać uznane jako wrogość, poczucie wyższości, niechęć do zawarcia znajomości. Natomiast takie wzajemne relacje nie tylko ułatwiają gromadzenie danych, ale stanowią informacje same w sobie. Przykładowo: pewne informacje dotyczące relacji muzułmańsko – chrześcijańskich uzyskałam podczas przerwy w zajęciach karate. Innym razem podczas oglądania meczu koszykówki, zauważyłam, że dwóch najlepszych kolegów z drużyny to muzułmanin i chrześcijanin. Dodatkowo podczas meczu nastał czas modlitwy dla muzułmanów, w oddali było więc słychać nawoływanie muzeina do modlitwy. Dodatkowej pikanterii w całej tej sytuacji dodawało spotkanie baptystów, które odbywało się w wynajętej przez dyrektora naszej placówki hali. Muzyka, śpiewy i niekiedy nawet krzyki, moją osobę już po godzinie doprowadzały do obłędu. Pozwoliło mi to jednak zwrócić uwagę, że dla wszystkich zgormadzonych (poza mną) nie stanowiło to żadnego problemu.

Kolejna sprawa to język. Początkowo wszyscy, starali się zwracać do mnie po angielsku. Jednak, kiedy tylko zauważyli moje intensywne starania komunikowania się w ich języku, tj. kiswahili, od razu postanowili pełnić funkcję moich nauczycieli. Moje „potknięcia językowe” wzbudzały wśród młodzieży dużo zabawy, ale równocześnie zrozumienia. Forma relacji nauczyciel – uczeń (przy czym to ja jestem uczeń) powodowała, że czuli się pewniejsi siebie. Początkowo obawa, że mówią niewystarczająco dobrze po angielsku powodowała, że ograniczali kontakt ze mną do minimum. Obecnie fakt, iż ja sama „kaleczę język” powoduje, że nie ma między mną a miejscowymi żadnego skrępowania. Znajomość języka jest więc bardzo istotna, ale nieznajomość i próba nauczenia się, również może zostać odpowiednio wykorzystana, aby zbliżyć się do lokalnej społeczności.

Pojawia się jednak pytanie. Czy ujawnić innym osobom w placówce kim jestem i w jakim celu do nich przyjechałam? To pytanie pojawia się dość często przy przedstawianiu mojej osoby. Zauważyłam, że nawet sam dyrektor ma problem z udzieleniem odpowiedzi. Większość osób przebywających w placówce zakłada, ze jestem wolontariuszką, bo zazwyczaj „wazungu” (l.p. „mzungu” – obcy, biały, spoza Afryki) właśnie w tym celu tam przyjeżdżają. Jednak pierwsze ich zdziwienie pojawia się kiedy dowiadują się, że będę przebywać tutaj 6 miesięcy (wolontariusze zazwyczaj pojawiają się na okres 3 miesięcy). Wtedy jeśli nie muszę dużo wyjaśniać, to odpowiadam jedynie, że przyjechałam bo chciałam  poznać ich kulturę i pomieszkać z nimi, a w zamian za łóżko i jedzenie dobrowolnie pracuję. Zazwyczaj ta odpowiedź im w zupełności wystarcza.  Dodatkowo fakt, że mój pobyt jest dłuższy niż 3 miesiące, powoduje, że zmieniają do mnie stosunek i podchodzą jak do „swojej” osoby („aaa to się zakolegujemy”). Czasami jednak, szczególnie w rozmowie z osobami, które chociaż w minimalny sposób są związane z placówką na stałe, bądź mają możliwość pomóc mi w prowadzeniu badań, udzielam całkowitej odpowiedzi. Wyjaśniam w jakim celu przyjechałam i dotychczas spotkałam się z samymi pozytywnymi reakcjami. Każda osoba, która dowiaduje się o moich badaniach, albo proponuje nawiązanie kontaktu z osobami, które mogą mi pomóc, albo sama zaczyna opowiadać jak to u nich z tymi relacjami międzyreligijnymi jest. Mówienie jednak całej prawdy nie zawsze jest korzystne. Ludzie, kiedy dowiadują się, w jakim celu przyjechałam i na jaki temat zamierzam prowadzić badania, owszem, są chętni dyskutować, ale w momencie, kiedy zaznaczam, że ciekawi  mnie ich pokojowe współegzystowanie, w jakiś sposób narzucam im ich sposób przedstawiania środowiska w którym żyją. Moja ciekawość jest dla nich pewną formą komplementu, co powoduje, że chwalą się tym jacy są, zamiast podchodzić do tego obiektywnie.

W trakcie badań, badacz musi więc sam zdecydować, do jakiego stopnia „odkrycie siebie” i na ile „zaangażowanie swojej osoby” jest właściwe i korzystne. Musi w pewien sposób ukryć czasami swoje przekonania, więzi, sympatie czy antypatie. Musi nauczyć się rozgraniczyć swoje zachowanie: między swoje osobiste zaangażowanie w życie ludzi, których spotyka, a obiektywną ocenę tych samych osób jako „grupy badanej”. Jest to bardzo ciężkie. Podczas pobytu, nawiązuje się bliskie więzi, poznaje się osoby i ich osobiste problemy, emocje. W pewnym momencie zaczyna się traktować tych ludzi w zupełnie inny sposób. Nawiązują się przyjaźnie. Trzeba więc  starać się cały czas kontrolować swoje zachowania i myśli. Umieć oddzielić swoje osobiste zaangażowanie od profesjonalnej obserwacji. Nie da się tego oczywiście całkowicie kontrolować. Jednak kreowanie swojego wizerunku musi być pod pewną kontrolą. Badacz jest również cały czas obserwowany i jakiekolwiek zachowanie zaprzeczające wykreowanemu wizerunkowi może zmienić nastawienie badanych osób.

Zaznaczam oczywiście, że na razie moje „wejście do środowiska” dotyczy jednego, konkretnego miejsca i niekoniecznie ten sposób zadziała w innym miejscu.
Wszystko jest pewną formą intuicji, improwizacji i umiejętności dopasowania się do środowiska w którym się przebywa, i które zamierza się badać.

piątek, 17 sierpnia 2012

Projekt badawczy i pierwsze problemy...


     Wielu początkujących badaczy przed swoim pierwszym wyjazdem w teren poszukuje wskazówek u doświadczonych antropologów, które pomogłyby mu w merytorycznym przygotowaniu do wyjazdu. W efekcie rzadko kiedy takie wskazówki otrzymuje. Wynika to z prostej przyczyny: nie ma sztywnych metod prowadzenia badań, szczególnie jeśli chodzi o antropologię kultury.  Taki tok myślenia ma również związek z nurtem naturalizmu, który postulował, że świat społeczny powinien być badany w jego „naturalnym stanie”. Etnografia miałaby więc być swobodną obserwacją i opisem. Idąc za tą myślą można więc sądzić, iż „projekt badawczy” jest zbędny, a sama etnografia jest zadaniem prostym i nie wymagającym specjalnych przygotowań.
Faktem jest, że w badaniu społeczności na gruncie antropologii przebieg badań jest w bardzo małym stopniu przewidywalny. Przytaczany już przeze mnie Tomasz Rakowski ujmuje to w następujący sposób: „(…)Obszar badawczy – czyli „teren” – kształtuje się nie tyle w momencie projektowania badań, ile w długotrwałym procesie. W czasie badań dokonują się liczne zwroty, kiedy z całą wyrazistością „coś się wydarza” ; badania zmieniają wtedy swój kierunek i podążają nowym zupełnie śladem, zarysowują się nowe rzeczy, nowe zjawiska. Wtedy też powstają na ogół nowe koncepcje etnograficzne, które powodują, że siatka dotychczasowych teorii społecznych zaczyna się kruszyć, zaczyna być niewystarczająca (…)” (Rakowski 2011: 136). Nie neguje to jednak potrzeby przygotowań do pracy w terenie, ani tym bardziej nie sugeruje, że badacz może rozpocząć swoją pracę licząc na zupełną przypadkowość. Rozpoczęciu badań zawsze towarzyszy jakiś problem albo zestaw zagadnień, którego punktem wyjścia może być dobrze skonstruowana teoria, oparta na jakimś zaskakującym fakcie, albo grupą faktów; wydarzeniach społecznych, przypadkowym spotkaniu albo osobistym doświadczeniu.  Tego typu bodźce nie wystarczają jednak do sformułowania problemu badawczego i w takim przypadku rozsądnym posunięciem wydaje się zgłębienie z grubsza nakreślonego problemu  poprzez skorzystanie z dostępnej literatury uzupełniającej.
     Kolejnym etapem przygotowań do badań w terenie jest przekształcenie ogólnego problemu w konkretne pytania. Podczas wystąpienia na jednym z seminariów doktoranckich, przedstawiłam konspekt mojej pracy doktorskiej. Temat był dość ogólnie zarysowany i traktował o relacjach międzyreligijnych w mieście Dar Es Salaam. Podczas badań miałam skupić uwagę na wyodrębnionych analitycznie społecznych dziedzinach współżycia międzyreligijnego: 1) praktyki i obrzędy religijne 2) zasady i praktyka zawierania małżeństw, stosunki pokrewieństwa i stosunki sąsiedzkie 3) przestrzeń publiczna miasta 4) polityka i lokalne stosunki władzy w miejscu badania. Po prelekcji podszedł do mnie pewien doświadczony w badaniach terenowych doktor i wyraził wątpliwość co do zakresu badawczego. Z doświadczenia bowiem wiedział, że podczas badań na miejscu okaże się, iż dziedziny które miałam poddać analizie są zbyt obszerne, a czas, który na to przeznaczyłam z pewnością nie jest wystarczający i nie będę w stanie przeprowadzić tych badań w sposób wiarygodny. Zasugerował, abym ograniczyła swój przedmiot badawczy do jednej dziedziny.
     W tym miejscu nasuwa się kolejna kwestia: środowiska będącego przedmiotem badań, który może w znaczący sposób wpływać na kształtowanie się pytań badawczych.  Środowisko bowiem, w którym prowadzić będę badania, w znaczny sposób będzie odgrywać rolę w procesie formowania się problemów. Oczywiste jest, że przebywając w środowisku młodzieży tak chrześcijańskiej jak i muzułmańskiej, która spotyka się ze sobą głównie na podłożu edukacji, kultury i sportu, problem relacji na szczeblu np. politycznym może, aczkolwiek nie musi, mieć racji bytu. Trudno mi będzie bowiem rozpoznać tego typu kwestie w środowisku, gdzie mogą być one ledwo zauważalne. Często więc zdarza się, że badacz albo dobiera pytania pod kątem środowiska, w którym będzie przebywać (pod warunkiem oczywiście, że nie minie się to z problemem, który zamierza badać) albo dobiera środowisko, w którym może zgłębić pytania wcześniej już sprecyzowane.  A czasami wybiera opcję znajdującą się gdzieś pomiędzy. Pewne znaczenie mają również względy praktyczne. W moim przypadku wybór takiego, a nie innego środowiska uwarunkowany był w dużym stopniu  właśnie pewnymi, konkretnymi czynnikami. Dar Es Salaam i ośrodek w którym będę przebywać został wybrany ze względu na możliwość zakwaterowania, przebywania przez pewien odpowiadający mi okres czasu, ale również odpowiednie kontakty i dostęp do potrzebnych materiałów. Na szczęście dla mnie, nie wpłynęło to w żaden sposób na zmianę mojego problemu badawczego (przynajmniej na chwilę obecną). Oczywiście młodzież gromadząca się w konkretnym ośrodku może wykraczać poza ramy tego jednego środowiska. Nie jest ono w końcu oderwane od innych czynników, obecnych w całej społeczności miasta, które przecież wpływają na zachowanie i poglądy tej konkretnej młodzieży.
     Kwestia wyboru jednego konkretnego środowiska może zostać poddana pod dyskusję, jako przykład mało wiarygodny  do uformowania teorii i możliwy do obalenia. Jeśli jednak badania skupiają się na konkretnym przypadku o niepowtarzalnych cechach, wówczas generalizacja ma drugorzędne znaczenie. Zresztą, nawet jeśli po pewnym czasie okaże się, że badany przypadek nie jest niepowtarzalny, to jest to świetną okazją do przeprowadzenia kolejnych badań, w celu podważenia, uzupełnienia, bądź obalenia danej teorii, co również jest krokiem naprzód w badaniach.
c.d.n.

Literatura:

Rakowski T. 2011 Teren, czas, doświadczenie [w:] T. Buliński, M. Kairski (red.)Teren w antropologii. Praktyka badawcza we współczesnej antropologii kulturowej, Poznań, s. 136.