Każda nowa praca, nowe środowisko
czy sytuacja powodują, że czujemy się trochę jak dziecko we mgle. Robimy małe
kroczki, skupiając się na ciągłej obserwacji, naśladujemy innych, pytamy,
czasami irytujemy się. Dokładnie tak samo czuje się badacz, kiedy pierwszy raz pojawia
się w nowym środowisku, które zamierza badać. Jednym z głównych czynników
determinujących poczucie wyobcowania jest język, a właściwie brak jego
znajomości. Znajomość języka przydaje się, żeby zyskać zaufanie lokalnej
społeczności i dowiedzieć się sporo o miejscu w którym się przebywa. Jeżeli
badacz nie zna lokalnego języka, w dużej mierze jest odseparowywany od wielu
istotnych kwestii, które w przyszłości mogłyby mieć znaczący wpływ na wyniki
badań. Posłużę się tutaj przykładem
sprzed kilku dni. W Dar Es Salaam gorącym tematem jest teraz spór między Tanzanią
i Malawi o Jezioro Malawi i znajdującą się w nim potencjalnie ropę. Kilka dni
temu stałam się świadkiem dyskusji dwójki moich znajomych na temat tej
sytuacji. Znajomi rozmawiali po angielsku więc dołączyłam do rozmowy. Po pewnym
czasie dołączyli do nas inni. Wśród nich był mężczyzna, który nie posługiwał
się językiem angielskim. Dyskusja przeszła więc na język kiswahili. W tym momencie,
w sposób zupełnie nieświadomy, zostałam odsunięta od rozmowy. Wprawdzie
rozumiałam kontekst, rozumiałam również poszczególne opinie, nie mogłam jednak wyrazić
własnej opinii, ponieważ moja znajomość języka kiswahili daleko odbiega od
możliwości uczestnictwa w tego typu rozmowach. W tym momencie czułam się wyobcowana.
Tej sytuacji towarzyszyło również uczucie poirytowania. Pojawił się u mnie dysonans poznawczy: z jednej
strony czułam gniew spowodowany takim potraktowaniem mojej osoby - jestem tu
gościem, powinni więc uszanować moją obecność i mówić w języku mi znanym. Z
drugiej jednak strony będąc badaczem, nie chciałam być odbierana jako gość,
ponieważ gość jest traktowany jako obcy. Fakt więc, że mówili w języku
kiswahili mógł być dowodem na to, że nie czuli dyskomfortu z powodu mojej
obecności jako gościa, wobec którego powinni zachowywać się inaczej. Mogłabym więc pozwolić sobie na taki wniosek,
że z jednej strony umknęło mi sporo istotnych informacji dotyczących obecnej
sytuacji w Tanzanii, z drugiej strony powinnam być zadowolona, że zostałam
potraktowana jako „swoja”, ponieważ wprawdzie teraz nie mam korzyści z tej
rozmowy, ale w przyszłości takie podejście do mojej osoby może przynieść mi sporo
korzyści.
Brak znajomości języka bardzo
często powoduje, że stajemy się obiektem żartów. Pewna dziewczyna opowiadała mi
sytuację, kiedy dwóch młodych Niemców po rocznej nauce języka kiswahili na
swojej macierzystej uczelni, przyjechało do Dar robić badania. W konfrontacji z
miejscową społecznością okazało się jednak, że system ich nauczania był przestarzały
i zwroty którymi się posługiwali nie są już aktualne wśród mieszkańców miasta. Młodzi
naukowcy stali się obiektem żartów. Mnie samej również zdarzały się sytuacje, w
których stawałam się obiektem żartów w związku z moimi błędami językowymi. W
takiej sytuacji należy mieć duży dystans do siebie i sporą dawkę pokory. Musimy
jednak być świadomi, że tego typu zachowanie nie jest elementem kultury, który
należy akceptować. Jest to jedynie element natury ludzkiej. Badacz wprawdzie
powinien być elastyczny, ale nie jest przezroczysty. W miejscu badań antropolog
również kreuje swoją postać i tej kreacji powinien się trzymać. Jeśli więc w środowisku,
w którym przebywam, postrzegana jestem jako nauczycielka, nie mogę sobie
pozwolić, aby młody chłopak, który mógłby być moim uczniem, żartował sobie z
moich kompetencji językowych. Moim obowiązkiem jest pokazać mu kto w tym
miejscu pełni jaką rolę. I jest to również
element mojej kreacji jako badacza.
Te częste uczucie niezrozumienia,
wyobcowania czy irytacji, jak również idące za tym poczucie niekompetencji często
określane jest mianem szoku kulturowego. Jest to zjawisko dość powszechne w
antropologii kulturowej. Do szoku
kulturowego, poza uczuciem wyobcowania, można dodać również uczucie
rozczarowania np. w zetknięciu z trudnościami, o których badacz nie miał
pojęcia. W moim przypadku dużym rozczarowaniem była ograniczona możliwość korzystania
z aparatu. Byłam jak najbardziej świadoma trudności związanej z robieniem zdjęć
np. na ulicy. Dlatego też przygotowałam się do tego poprzez zakup dość małego i
cichego aparatu. Na miejscu okazało się jednak, że trudność ta znacznie
przerosła moje oczekiwania. Rozczarowanie pojawia się nie tylko na poziomie
czysto praktycznym, ale również na poziomie merytorycznym. Taki przypadek może
pojawić się podczas wywiadu (szczególnie kiedy wywiad jest otwarty), kiedy respondent
schodzi na zupełnie inny temat niż badacz sobie założył. Miałam taką sytuację podczas pierwszych
spotkań z jedną z muzułmanek. Nasza rozmowa dotyczyła zupełnie innej kwestii
niż tego oczekiwałam. Chciałam porozmawiać z moją respondentką na temat jej
opinii o miejscowych chrześcijanach, rozmowa zeszła jednak na temat teologii i
porównywania Biblii z Koranem. Po spotkaniu byłam mocno rozczarowana.
Antropolog kulturowy charakteryzuje
się tym, że jest w pełni świadomy szoku kulturowego oraz trudności związanych z
obserwacją czy wywiadami. Należy zdawać sobie sprawę z tego, że praca w terenie
to praca z ludźmi. Obserwacja dnia codziennego, nauczanie w szkole czy rozmowa
z muzułmanką, to nie czytanie podręcznika antropologii, ale codzienna
świadomość napotykania problemów i popełniania błędów, przy jednoczesnym wyciąganiu
wniosków. Rozmowy o Biblii i Koranie, które w moim mniemaniu były zupełnie
niepotrzebne, w ostateczności mogą doprowadzić mnie do finałowego wywiadu,
który jest jednym z celów moich badań. Po przeanalizowaniu w późniejszym czasie
całej tej sytuacji zauważyłam, że moim błędem była niecierpliwość. Z czasem
bowiem dostrzegłam, że każde kolejne spotkanie, niezależnie od tego o czym było,
prowadziło do wzbudzenia coraz większego zaufania ze strony respondentki do
mojej osoby. Po każdym kolejnym spotkaniu, owa muzułmanka była bardziej otwarta
i zakres tematyczny naszych rozmów poszerzał się. Uświadomiłam więc sobie, że
kluczem do sukcesu jest po prostu cierpliwość i trzymanie ręki na pulsie. W tym
przypadku intuicja antropologa pozwoliła mi uratować się przed
zaprzepaszczeniem dobrego źródła informacji. Pomimo irytacji, postanowiłam
czekać, słuchać i nie wpływać na przebieg spotkania, pozwalając na to, aby sytuacja
potoczyła się własnym torem. Byłam jednak świadoma, że nie mogę również pozwolić,
aby nasze rozmowy potoczyły się w zupełnie przeciwnym kierunku. W całej tej sytuacji należy więc balansować
pomiędzy improwizacją, a zaplanowaną przez nas wcześniej metodą badawczą.
Ponownie więc pozwolę sobie
podkreślić, że to co towarzyszy badaczowi w pierwszym kontakcie z badaną
społecznością, to szok kulturowy, który objawia się poczuciem wyobcowania, zagubienia,
rozczarowania, niekompetencji, przygnębienia, irytacji i dysonansu poznawczego.
To co pozwala jednak wyróżnić badacza od zwykłego obserwatora danej
społeczności, to pełna świadomość problemów jakie można napotkać w kontakcie z
odmienną kulturą i umiejętność ich zidentyfikowania, opisania, przeanalizowania
oraz obiektywnego wykorzystania w badaniu. Wszystko to wymaga sporej pracy i
przygotowań, nie tylko pod kątem merytorycznym, ale przede wszystkim praktycznym.
Ciekawe, że jako człowiek nie związany z antropologią (kompletny laik) tę fachową część relacji z Twojej wyprawy czytam chyba z jeszcze większym zainteresowaniem niż BLOG. Może "plusem dodatnim" tego wirtualnego kącika będzie promocja i przybliżenie tej dziedziny nauki. Za ten blog i powodzenie całego tripu niezmiennie trzymam kciuki.
OdpowiedzUsuńDziękuję Bracie ;) Mam nadzieję, że Okiem Antropologa przybliży ludziom rolę badacza, rolę, która nie jest łatwa, oj nie jest! Mam też nadzieję, że Ci którzy czytają ten Blog w całości odważą się w końcu pisać komentarze publicznie, a nie jedynie na prywatną skrzynkę ;)
OdpowiedzUsuń