niedziela, 30 grudnia 2012

Polecam!

Polecam nową książkę podejmującą problematykę afrykańską, której współredaktorem jest kolega z roku, a zarazem czlonek zespolu Interkulturalni.pl. Ksiazka zawiera rowniez rozdzial mojego autorstwa.

Fragment recenzji:
Na książkę, którą Redaktorzy oddają w ręce Czytelników, złożyło się jedenaście wybranych tekstów młodych badaczy. Ich spoiwem jest kontynent afrykański, aczkolwiek zainteresowania Autorów są zróżnicowane. Stąd też różnorodność poruszanej problematyki, zawsze jednak oscylującej wokół ciekawej, a często dramatycznej współczesności – czy to będą transformacje w arabskiej Afryce Północnej, konflikty zbrojne w Rogu Afryki i próby ich zażegnania, szanse na przyszłość i wyzwania Afryki Środkowej, czy tożsamość chrześcijańska Czarnej Afryki oraz marginalizacja Pigmejów. Autorzy – w oparciu o rzetelny warsztat badawczy – omawiają szerokie spektrum zagadnień z perspektywy politologicznej, socjologicznej, etnograficznej, kulturoznawczej.

autor zdjecia: Dominika Kustosz (kraj: Mali)


czwartek, 6 grudnia 2012

Emocje - tabu dla antropologów


            Gdybym miała porównać reportera i antropologa, to powiedziałabym, że oboje wyjeżdżają w teren, oboje przebywają z ludźmi, mieszkają z nimi, pracują z nimi, rozmawiają z nimi i doświadczają ich życia. A wszystko, by lepiej ich zrozumieć. Oboje potem wracają do swojego kraju, opisują swoje doświadczenia i publikują je. Droga między tymi dwoma zawodami tutaj jednak się rozchodzi. W tym miejscu reporter zaczyna być doceniany,  a antropolog nudny. W swojej publikacji reporter bowiem uwzględnia to, co antropolog zmuszony jest usunąć – emocje.
Dane uzyskane w terenie prawie zawsze uwzględniane są w naukowej publikacji, natomiast element emocji, które towarzyszą antropologowi podczas tych badań, jest na końcowym etapie edytowany, a podczas seminariów ignorowany. Wynika to nie tylko z faktu, że emocje badacza nie są elementem badań, ale również, że wywołują one w dyskursie akademickim spore kontrowersje, jako przeszkoda w obiektywnym i profesjonalnym podejściu do badań. Emocje bowiem mogą w znacznym stopniu zachwiać wiarygodnością wyników. Pojawiają się głosy, że antropologia nie może przedstawić wiarygodnych rezultatów badań między innymi z powodu towarzyszących badaczowi emocji podczas pracy w terenie, które prowadzą do subiektywności (inne powody to brak metodologii ).
Podejmując nieśmiało próbę wejścia w dyskusję z krytyką, wysunęłabym argument, że w badaniach, których uczestnikiem jest człowiek zawsze towarzyszyć będą emocje. Antropolog, tak jak i inni naukowcy, jest świadomy niebezpieczeństwa wynikającego z dopuszczenia do głosu swoich emocji, jest też więc przygotowany jak sobie z tym radzić. Żeby być antropologiem i pracować w terenie również trzeba posiadać odpowiednie predyspozycje psychologiczne.
Ukrywanie emocji w naukowej publikacji jest jednak zasłoną dymną. Chroni bowiem przed zarzutem, że antropolog dokonuje wyboru i interpretacji.  “Oczyszczenie” więc tekstu z emocji pozwala czytelnikowi ujrzeć jedynie fakty i na ich podstawie zweryfikować hipotezę. Pytanie jednak skąd wiemy,  na ile fakty umieszczone w publikacji  nie są sugestiami badacza wynikającymi z emocji jakie nim targały podczas badań? Może, gdyby umieścić również opis emocji, jakie towarzyszyły badaczowi podczas zdobywania konkretnych informacji, czytelnik sam byłby w stanie zweryfikować, czy fakty podane przez badacza są wiarygodne, czy tez wg niego kontekst w którym np. zostały uzyskane poddaje wyniki w wątpliwość.  Z drugiej jednak strony nie wyobrażam sobie pracy naukowej, w której badacz dzieli się swoimi uczuciami w profesjonalnej pracy naukowej.  Powyższe pytania i wątpliwości są jednak niczym innym jak pytaniem retorycznym, dotyczącym emocji antropologa i ich losu. Do dzisiaj bowiem jest  i również  w niedalekiej przyszłości  w dalszym ciągu będzie kontynuowana praktyka ignorowania emocji w pracach antropologicznych.
Emocje można jednak potraktować nie tylko jako przedmiot dyskusji dotyczącej badań, ale również jako narzędzie pracy w terenie.  Badacz wchodząc do danego środowiska, zaczyna pracować z miejscową społecznością, żyć z nią i zdobywać nowych przyjaciół. Zazwyczaj podczas rozmów z przyjaciółmi dzieli się swoimi osobistymi doświadczeniami. Wprawdzie przeżycia te nie mają żadnego wpływu na badania, ale pozwalają otworzyć drogę do osobistych zwierzeń badanych. W takiej sytuacji należy jednak zadać sobie pytanie o etykę. Tego typu relacje mogę wywołać konflikt wewnętrzny: badacz dzieli się swoimi przeżyciami i nawet jeśli robi to szczerze, to w rezultacie i tak to przeżycia przyjaciela/przedmiotu badań zostaną przeanalizowane i wykorzystane do badań. O tej kwestii wspomina Anne Monchamp  w artykule “Encountering emotions in the field: an X marks the spot”http://www.anthropologymatters.com/index.php?journal=anth_matters&page=article&op=view&path%5B%5D=51
Prawda jest jednak taka, że jeśli ja – niezależnie czy jako badacz czy jako po prostu kobieta – nie podzielę się z miejscowymi przyjaciółmi swoimi personalnymi rozterkami, doświadczeniem, przeżyciami, to  również nie mogę oczekiwać, że miejscowa młodzież, przyjaciele,  znajomi, współpracownicy otworzą się przede mną.  W wyniku takiego zachowania dochodzi do braku komunikacji, która pomogłaby badaczowi podczas badań.
Antropolog jest jak każdy człowiek, który doświadcza nowych przeżyć.  W terenie często płacze, cieszy się, denerwuje, boi, wstydzi, zakochuje. Należy również pamiętać, że zazwyczaj jest on również w terenie sam. Przyjaciele, rodzina, najbliżsi zostają w domu, czasami tysiące kilometrów od miejsca pracy. W takim przypadku tęskni się do towarzystwa i jeżeli pojawia się okazja poplotkowania z młodymi dziewczynami, ponarzekania z kobietami , pogrania w kosza z chłopakami czy napicia się piwa w gronie mężczyzn, to nie ma w tym nic złego,  a jeśli przy okazji uda się nieoczekiwanie zdobyć jakieś informacje do badań, to tym lepiej dla badacza.
Wczoraj byłam świadkiem jak trzy kobiety siedziały przed domem, późnym wieczorem, w towarzystwie lampy oliwnej. Zajęte były jakimiś ręcznymi robótkami i plotkowaniem. W tym momencie zatęskniłam za przyjaciółkami, z którymi przesiadywałam przy lampce wina i plotkowałam o wszystkim i o niczym. Tego wieczoru z całego serca chciałam się przyłączyć do tych kobiet i być uczestniczką ich nocnych pogawędek. I moje pragnienie motywowane było właśnie tęsknotą za towarzystwem, ale zdawałam sobie również sprawę, że taka rozmowa dostarczyłaby mi wiele bardzo ciekawych informacji potrzebnych do mojej pracy (kobiety były muzułmankami, które miały sąsiada chrześcijanina).
Kolejna kwestia, to wpływ relacji antropologa  z “jego światem”,  który fizycznie opuszcza na jakiś czas, ale z którym w dalszym ciągu ma emocjonalny kontakt. W wyniku tego kontaktu jego emocje  mogą również przyczynić się do zakłócenia prawidłowości w przeprowadzeniu badań. Jednakże, właśnie te sytuacje pozwalają mu dzielić się emocjami z miejscową społecznością i czasami nawet doprowadzić do  nieoczekiwanego zwrotu  zdarzeń. W takiej sytuacji znalazła się Anne Monchamp, która podczas wspólnej pracy z miejscowymi kobietami została zapytana o mężczyznę w jej życiu . Przyznanie się antropolożki do złamanego serca, spowodowało, że jedna z kobiet rozpoczęła rozmowę na temat mężczyzn, zdrady i relacji damsko męskich. Z czasem do rozmowy dołączyły inne kobiety. To wydarzenie w znacznym stopniu pomogło badaczce rzucić nowe światło na badaną społeczność.
W antropologii oddzielenie własnych emocji od profesjonalnych badań jest mniej klarowne niż w innych naukach. Dlatego też wiarygodność antropologii, jako nauki jest poddawana w wątpliwość. Należy jednak pamiętać, że praca w terenie to nie tyle metoda, co anty metoda:  musi ewoluować i istnieć w swoim własnym kontekście, co powoduje, że zawsze jest unikatowa i zależy od badacza i jego pracy terenowej.  Podczas antropologicznych badań skupiających się na studiach nad kulturą, w celu osiągnięcia wyników, praca musi być potraktowana indywidualnie, z pełnym uwzględnieniem osobowości badanych i badacza.

środa, 24 października 2012

Spontaniczne reakcje i stała obserwacja


 Podczas badań w terenie może dojść do nieoczekiwanych wydarzeń. Mogą one ułatwić lub utrudnić prowadzenie badań, a także zmienić wcześniej przyjętą hipotezę. Zamieszki w Dar es salaam, mające podłoże religijne są właśnie takim przypadkiem, a w oczach badacza niosą ze sobą potężną dawkę informacji.
Jeśli badacz robi badania dedukcyjne i zaczyna pracę w terenie z góry przyjętą hipotezą, takie wydarzenie jak zamieszki na tle religijnym w Dar es salaam, może przyczynić się do obalenia wcześniej założonej tezy. Stąd też wiele osób zwraca się do mnie z zapytaniem, co zamierzam teraz zrobić, kiedy moja teoria dotycząca pokojowego współegzystowania muzułmanów i chrześcijan została podważona. Po pierwsze obalenie hipotezy również jest sukcesem w nauce, ponieważ zapobiega powstaniu fałszywych danych. Po drugie za wcześnie mówić tu o jakimkolwiek potwierdzeniu lub obaleniu jakiegoś założenia. I co jest równie istotne … moje wstępne zapytanie, z którym jechałam do Dar nie było hipotezą, tylko punktem wyjścia do badań co jest znaczną różnicą. Wspominałam o „ciemnych stronach miasta”, taka strona właśnie została ujawniona. I co ciekawe, jest to tylko jeden element całości badań, które w moim przypadku dotyczą granic religijnych. Wydarzenia, które doprowadziły do zamieszek są właśnie częścią tych granic.

Tak. W moim przypadku ostatnie wydarzenia znacznie ułatwiły mi prowadzenie badań. Bardzo istotna jest w takiej sytuacji obserwacja: reakcja ludzi na to co zaszło i ich wypowiedzi. Spontaniczne wypowiedzi  czy spontaniczne zachowania mają duże znaczenie, ponieważ niosą ze sobą komunikaty na temat ludzi i środowiska, w którym przebywają. Ostatnio usłyszałam ciekawy komentarz, że prawdziwa obserwacja w sensie naukowym dotyczy tylko biologów, zoologów etc., którzy miesiącami przesiadują w jednym miejscu i obserwują zachowanie zwierząt. Antropolog nie może w prawdziwy, naukowy sposób prowadzić obserwacji. O ironio! Osoba, która wyrażała ową opinię na ten temat od dwóch miesięcy jest pod moją stałą obserwacją, nie będąc tego w ogóle świadoma. Oczywiście nie informowałam jej o tym fakcie. Musiałabym wtedy zrezygnować z obserwacji, ponieważ osoba świadoma tego, że jest obserwowana mogłaby zmienić swoje zachowanie. Trzeba być ostrożnym w podejmowaniu decyzji, komu można, a komu nie powinno się ujawniać celu naszego pobytu. Zdarzają się bowiem osoby, które w wyniku takich informacji, wykorzystując osobę badacza, zniekształcają obraz rzeczywistości. I odpowiadając na ewentualne zarzuty, że właśnie subiektywne spojrzenie na świat jest przedmiotem badań antropologa, pozwolę sobie zauważyć, że istnieje różnica pomiędzy wyrażeniem własnej opinii, a celowym przekłamaniem.  Miałam niedawno sytuację, która bardzo dobrze obrazuje taki przypadek, gdzie spontaniczna reakcja odkryła prawdziwe podejście do pewnego zagadnienia. Podczas rozmowy z dwójką osób, które znam już dość dobrze i które są świadome, że prowadzę badania, zapytano mnie jaką odmianę islamu dokładnie badam. Kiedy odpowiedziałam, że szyizm oboje ironicznie zaśmiali się pod nosem, jeden z nich nawet delikatnie „parsknął śmiechem”. Była to całkowicie przez nich nieprzemyślana reakcja, ponieważ zaraz potem natychmiast spoważnieli. Ta reakcja sprowokowała mnie do zadania kilku kolejnych pytań.  Odpowiedzi  w ogóle nie pokrywały się z tym co zaobserwowałam. Spontaniczna reakcja połączona z wypowiedzią pozwoliła mi stworzyć całkiem ciekawy obraz dotyczący opinii tych dwóch osób na temat szyitów. Osobno jednak: reakcja bez komentarza lub komentarz bez widocznej reakcji doprowadziłby mnie do całkiem innych wniosków. Tak więc pomimo, że język w dalszym ciągu stanowi najbardziej istotne źródło informacji, to jednak spontaniczna reakcja również powinna być barana pod uwagę. Umiejętność wyciągnięcia wniosków na podstawie zachowania i wypowiedzi osiąga się dopiero po pewnym czasie i to właśnie w wyniku obserwacji. Dlatego tak istotne jest moim zdaniem, aby wypowiedzi respondentów umieszczone były w odpowiednim kontekście, który w pewnej mierze nadaje procesowi komunikowania kształt. Sama również staram się nie prowadzić wywiadów z osobami dopiero co poznanymi, z którymi oficjalnie umawiam się na jeden lub dwa wywiady. Każdy mój potencjalny respondent to osoba, którą poznałam dużo wcześniej, która mnie zna, w pewnej mierze ufa, traktuje jak „swoją”, nie pilnuje się już w wyrażaniu swojej opinii. Dzięki temu wywiad pozwala mi na lepszą interpretację, bardziej wiarygodną. Nie zmienia to jednak faktu, że obserwuję również przypadkowe osoby i ich reakcje. Również niemożliwe jest „zaprzyjaźnienie się” z każdym respondentem, jeśli do wywiadu potrzebujemy ich na przykład stu.  
Istnieją również miejsca, gdzie wymiana poglądów na dany temat jest bardziej prawdopodobna. W moim przypadku nieocenionym źródłem informacji jest stół przy którym jadam wraz z Ojcami. Po przeczytaniu porannej gazety, lub podczas posiłku, po wiadomościach, następuje relacjonowanie dnia, wydarzeń, wygłaszanie poglądów. To wszystko jest niebywałym źródłem informacji dla mnie jako badacza. Odkryłam to zupełnie przypadkiem. I tak oto okazało się, że zupełnie ignorowane przeze mnie miejsce, gdzie teoretycznie miałam „odpoczywać” od badań, stało się jednym z najważniejszych źródeł informacji.  Faktem jest, że nawet kiedy badacz teoretycznie odpoczywa, zamyka komputer, odkłada książki czy gazety i przestaje pytać, to jednak cały czas obserwuje i zapamiętuje, porównuje i analizuje, a to wszystko dzieje się na bieżąco w głowie nawet podczas kolacji. Po pewnym czasie staje się to nawykiem. Jeśli badacz zapomina o tym, jeśli w pewnym momencie nie jest  w stanie stwierdzić co ciekawego, nietypowego wydarzyło się w danym dniu, tygodniu… to oznacza, że powinien wracać, a badania dobiegły końca.
Z powyższych wypowiedzi możemy wywnioskować, że faworyzuję wywiad swobodny i spontaniczne wypowiedzi. Owszem, mam pewną słabość do prowadzenia badań w miarę jak najbardziej naturalnym środowisku. Moje sympatie nie determinują jednak w całości moich metod badawczych. Owszem powyższe przykłady komunikacji z miejscową społecznością są pomocne, ale należy wziąć pod uwagę również wywiad skategoryzowany, gdzie przygotowane mamy konkretne pytania i posługujemy się uprzednio przygotowanym kwestionariuszem. Wywiad swobodny bowiem może doprowadzić do utraty kontroli nad rozmową i całkowitego zejścia z tematu. Oczywiście, badacz powinien być przeszkolony w sposobie naprowadzania respondenta na główny wątek i utrzymania w granicach tematu rozmowy, jednak czasami umożliwienie respondentowi swobodnej wypowiedzi powoduje nie tylko utratę wątku, ale również niemożność dowiedzenia się czegokolwiek konkretnego. I taki wywiad zalicza się do wyjątkowo trudnych. Miałam taką sytuację, kiedy podczas rozmowy zadałam respondentowi pytanie na temat jego opinii dotyczącej wybuchu zamieszek w mieście. Jego wypowiedź była bardzo lakoniczna i za każdym razem kończyła się powrotem do wątku, który był najbardziej interesujący dla respondenta. Oczywiście swoboda całej konwersacji pozwalała mi na drążenie tematu, jednak poczucie właśnie tej swobody powodowało, że respondent zapominał w jakim celu ten wywiad właściwie jest przeprowadzany i przestawał współpracować. To doświadczenie nauczyło mnie, że w przypadku wywiadu dotyczącego zamieszek w mieście posłużę się kwestionariuszem. Jest to  odpowiednia metoda, ponieważ dotyczy konkretnego wydarzenia. W przypadku całości moich badań wywiad otwarty nie jest zły, szczególnie jeśli mamy możliwość regularnego spotykania respondenta.

Podczas zamieszek w Dar Es Salaam wyłonił się kolejny sposób pozyskiwania danych, a konkretnie kolejna osoba, będąca elementem metody badawczej – informator. Dawno temu informator kojarzony był z miejscowym tłumaczem, który wyjaśniał badaczowi poszczególne elementy konkretnego rytuału, tłumaczył lokalny język, wprowadzał do społeczności, podsuwał kolejne kontakty. Wiele współcześnie się nie zmieniło. W moim przypadku jedynie rytuały zamieniłabym na bieżące wydarzenia. Taka forma pomocy jest dla badacza nieoceniona przede wszystkim wtedy, kiedy na przykład badacz ma problem z poruszaniem się w zupełnie nieznanej sobie strefie (przedmieścia Dar Es Salaam i ich mieszkańcy).

Na koniec warto wspomnieć o notatkach własnych. Tzw. „gęsty opis” opisany przez C. Geertza jest również bardzo pomocnym źródłem informacji. Głównie po powrocie z terenu i analizie notatek, kiedy coś, co wydawało nam się nieistotne (mimo wszystko zawsze należy notować nawet najmniejsze i najbanalniejsze szczegóły) nagle po powrocie i ponownej analizie rzuca nam zupełnie nowe światło na nasze badania. Na gęstym opisie kończyć jednak nie należy. Warto również przygotować sobie coś w rodzaju rysu sytuacyjnego, formularza, w którym zawieramy np. takie informacje jak czynności w porządku chronologicznym, ocena tych czynności i odpowiednia kwalifikacja. W moim przypadku warto również skupić się na oddzieleniu samych przyczyn powstania danej sytuacji. Warto również skonfrontować własne spostrzeżenia z relacjami z gazet lub relacjami innych świadków. Pozwala to rzucić światło również na nasz indywidualny osąd dotyczący danego zjawiska.

Podsumowując sytuacja w Dar es salaam przyczyniła się do zwiększenia liczby narzędzi badawczych i sprecyzowania kierunku badań. Zamieszki w dużym stopniu rzuciły światło na dotychczas mało widoczne aspekty przedmiotu moich badań, ale nie wpłynęły na tym etapie na zmianę lub ugruntowanie jakiejkolwiek hipotezy.

sobota, 6 października 2012

W terenie przede wszystkim jesteśmy nowicjuszami. Czyli o szoku kulturowym.


         Każda nowa praca, nowe środowisko czy sytuacja powodują, że czujemy się trochę jak dziecko we mgle. Robimy małe kroczki, skupiając się na ciągłej obserwacji, naśladujemy innych, pytamy, czasami irytujemy się. Dokładnie tak samo czuje się badacz, kiedy pierwszy raz pojawia się w nowym środowisku, które zamierza badać. Jednym z głównych czynników determinujących poczucie wyobcowania jest język, a właściwie brak jego znajomości. Znajomość języka przydaje się, żeby zyskać zaufanie lokalnej społeczności i dowiedzieć się sporo o miejscu w którym się przebywa. Jeżeli badacz nie zna lokalnego języka, w dużej mierze jest odseparowywany od wielu istotnych kwestii, które w przyszłości mogłyby mieć znaczący wpływ na wyniki badań.  Posłużę się tutaj przykładem sprzed kilku dni. W Dar Es Salaam gorącym tematem jest teraz spór między Tanzanią i Malawi o Jezioro Malawi i znajdującą się w nim potencjalnie ropę. Kilka dni temu stałam się świadkiem dyskusji dwójki moich znajomych na temat tej sytuacji. Znajomi rozmawiali po angielsku więc dołączyłam do rozmowy. Po pewnym czasie dołączyli do nas inni. Wśród nich był mężczyzna, który nie posługiwał się językiem angielskim. Dyskusja przeszła więc na język kiswahili. W tym momencie, w sposób zupełnie nieświadomy, zostałam odsunięta od rozmowy. Wprawdzie rozumiałam kontekst, rozumiałam również poszczególne opinie, nie mogłam jednak wyrazić własnej opinii, ponieważ moja znajomość języka kiswahili daleko odbiega od możliwości uczestnictwa w tego typu rozmowach. W tym momencie czułam się wyobcowana. Tej sytuacji towarzyszyło również uczucie poirytowania.  Pojawił się u mnie dysonans poznawczy: z jednej strony czułam gniew spowodowany takim potraktowaniem mojej osoby - jestem tu gościem, powinni więc uszanować moją obecność i mówić w języku mi znanym. Z drugiej jednak strony będąc badaczem, nie chciałam być odbierana jako gość, ponieważ gość jest traktowany jako obcy. Fakt więc, że mówili w języku kiswahili mógł być dowodem na to, że nie czuli dyskomfortu z powodu mojej obecności jako gościa, wobec którego powinni zachowywać się inaczej. Mogłabym więc pozwolić sobie na taki wniosek, że z jednej strony umknęło mi sporo istotnych informacji dotyczących obecnej sytuacji w Tanzanii, z drugiej strony powinnam być zadowolona, że zostałam potraktowana jako „swoja”, ponieważ wprawdzie teraz nie mam korzyści z tej rozmowy, ale w przyszłości takie podejście do mojej osoby może przynieść mi sporo korzyści.
Brak znajomości języka bardzo często powoduje, że stajemy się obiektem żartów. Pewna dziewczyna opowiadała mi sytuację, kiedy dwóch młodych Niemców po rocznej nauce języka kiswahili na swojej macierzystej uczelni, przyjechało do Dar robić badania. W konfrontacji z miejscową społecznością okazało się jednak, że system ich nauczania był przestarzały i zwroty którymi się posługiwali nie są już aktualne wśród mieszkańców miasta. Młodzi naukowcy stali się obiektem żartów. Mnie samej również zdarzały się sytuacje, w których stawałam się obiektem żartów w związku z moimi błędami językowymi. W takiej sytuacji należy mieć duży dystans do siebie i sporą dawkę pokory. Musimy jednak być świadomi, że tego typu zachowanie nie jest elementem kultury, który należy akceptować. Jest to jedynie element natury ludzkiej. Badacz wprawdzie powinien być elastyczny, ale nie jest przezroczysty. W miejscu badań antropolog również kreuje swoją postać i tej kreacji powinien się trzymać. Jeśli więc w środowisku, w którym przebywam, postrzegana jestem jako nauczycielka, nie mogę sobie pozwolić, aby młody chłopak, który mógłby być moim uczniem, żartował sobie z moich kompetencji językowych. Moim obowiązkiem jest pokazać mu kto w tym miejscu pełni jaką rolę.  I jest to również element mojej kreacji jako badacza.
     Te częste uczucie niezrozumienia, wyobcowania czy irytacji, jak również idące za tym poczucie niekompetencji często określane jest mianem szoku kulturowego. Jest to zjawisko dość powszechne w antropologii kulturowej.  Do szoku kulturowego, poza uczuciem wyobcowania, można dodać również uczucie rozczarowania np. w zetknięciu z trudnościami, o których badacz nie miał pojęcia. W moim przypadku dużym rozczarowaniem była ograniczona możliwość korzystania z aparatu. Byłam jak najbardziej świadoma trudności związanej z robieniem zdjęć np. na ulicy. Dlatego też przygotowałam się do tego poprzez zakup dość małego i cichego aparatu. Na miejscu okazało się jednak, że trudność ta znacznie przerosła moje oczekiwania. Rozczarowanie pojawia się nie tylko na poziomie czysto praktycznym, ale również na poziomie merytorycznym. Taki przypadek może pojawić się podczas wywiadu (szczególnie kiedy wywiad jest otwarty), kiedy respondent schodzi na zupełnie inny temat niż badacz sobie założył.  Miałam taką sytuację podczas pierwszych spotkań z jedną z muzułmanek. Nasza rozmowa dotyczyła zupełnie innej kwestii niż tego oczekiwałam. Chciałam porozmawiać z moją respondentką na temat jej opinii o miejscowych chrześcijanach, rozmowa zeszła jednak na temat teologii i porównywania Biblii z Koranem. Po spotkaniu byłam mocno rozczarowana.
     Antropolog kulturowy charakteryzuje się tym, że jest w pełni świadomy szoku kulturowego oraz trudności związanych z obserwacją czy wywiadami. Należy zdawać sobie sprawę z tego, że praca w terenie to praca z ludźmi. Obserwacja dnia codziennego, nauczanie w szkole czy rozmowa z muzułmanką, to nie czytanie podręcznika antropologii, ale codzienna świadomość napotykania problemów i popełniania błędów, przy jednoczesnym wyciąganiu wniosków. Rozmowy o Biblii i Koranie, które w moim mniemaniu były zupełnie niepotrzebne, w ostateczności mogą doprowadzić mnie do finałowego wywiadu, który jest jednym z celów moich badań. Po przeanalizowaniu w późniejszym czasie całej tej sytuacji zauważyłam, że moim błędem była niecierpliwość. Z czasem bowiem dostrzegłam, że każde kolejne spotkanie, niezależnie od tego o czym było, prowadziło do wzbudzenia coraz większego zaufania ze strony respondentki do mojej osoby. Po każdym kolejnym spotkaniu, owa muzułmanka była bardziej otwarta i zakres tematyczny naszych rozmów poszerzał się. Uświadomiłam więc sobie, że kluczem do sukcesu jest po prostu cierpliwość i trzymanie ręki na pulsie. W tym przypadku intuicja antropologa pozwoliła mi uratować się przed zaprzepaszczeniem dobrego źródła informacji. Pomimo irytacji, postanowiłam czekać, słuchać i nie wpływać na przebieg spotkania, pozwalając na to, aby sytuacja potoczyła się własnym torem. Byłam jednak świadoma, że nie mogę również pozwolić, aby nasze rozmowy potoczyły się w zupełnie przeciwnym kierunku.  W całej tej sytuacji należy więc balansować pomiędzy improwizacją, a zaplanowaną przez nas wcześniej metodą badawczą.
       Ponownie więc pozwolę sobie podkreślić, że to co towarzyszy badaczowi w pierwszym kontakcie z badaną społecznością, to szok kulturowy, który objawia się poczuciem wyobcowania, zagubienia, rozczarowania, niekompetencji, przygnębienia, irytacji i dysonansu poznawczego. To co pozwala jednak wyróżnić badacza od zwykłego obserwatora danej społeczności, to pełna świadomość problemów jakie można napotkać w kontakcie z odmienną kulturą i umiejętność ich zidentyfikowania, opisania, przeanalizowania oraz obiektywnego wykorzystania w badaniu. Wszystko to wymaga sporej pracy i przygotowań, nie tylko pod kątem merytorycznym, ale przede wszystkim praktycznym. 

niedziela, 2 września 2012

Wejście do środowiska...


Kiedy prowadziłam korespondencję mailową z dyrektorem placówki w której miałam mieszkać, z góry przedstawiłam cel mojego pobytu. Chciałam aby od początku było jasne dlaczego chcę mieszkać w tej a nie innej placówce. Miało to na celu dwie rzeczy: być uczciwym wobec ‘gospodarza’, co od razu wzbudziło również jakąś formę zaufania do mojej osoby; oraz ułatwić sobie prowadzenie badań (dyrektor placówki wiedząc po co tam jestem dał mi spore możliwości gospodarowania własnym czasem oraz zaproponował przedstawienie mi osób, które mogłyby mi pomóc w moich badaniach).
W moim przypadku więc ujawnienie celu pobytu nie było w żaden sposób ryzykowne, jeśli chodzi o wiarygodność badań czy trudność w ich prowadzeniu.

Jednakże wejście do określonego środowiska wymaga czegoś więcej niż tylko fizycznej obecności obserwatora i otrzymania formalnej zgody na przeprowadzenie badań. Oczywiście problem ten nie istniałby w przypadku miejsc publicznych. W wybranym, konkretnym otoczeniu badacz musi jednak odpowiednio się zachować.
Przebywając w placówce chrześcijańskiej czuję się zobowiązana uczestniczyć w pewnych wydarzeniach:  mszach czy wspólnych posiłkach rozpoczynających się od modlitwy. W żaden sposób nie jestem do tego zmuszana, nie oczekują takiego zachowania ode mnie sami ojcowie. Przynajmniej nie oficjalnie. Jednak w takich sytuacjach jestem, świadomie bądź nie, ale poddawana testowi. W ten sposób ojcowie mogą wykreować sobie w głowie wizerunek mojej osoby: albo jako niezaangażowanego w życie ich placówki badacza; albo jako osobę, z którą można nawiązać bliższą znajomość i z którą łączy ich coś wspólnego.  Ich propozycja/zaproszenie do wspólnej modlitwy, wspólnego posiłku i przyjęcie owego zaproszenia z mojej strony wzbudza większe zaufanie oraz sympatię do mojej osoby. Ponadto mój pobyt nie ogranicza się jedynie do chodzenia, obserwowania i zadawania pytań. Będąc osobą, która korzysta z ich gościnności również czuje się zobowiązana dać coś od siebie.

Kreowanie własnego wizerunku może stanowić bardzo istotny aspekt relacji pomiędzy badaczem a badaną grupą.  Istotny może być np. ubiór. W środowisku muzułmanów, nie ma możliwości pokazać się w krótkich spodenkach i bluzce na ramiączkach jeśli chce się być potraktowanym poważnie. Nawet na ulicy, gdzie mijają się ludzie odmiennej wiary można zaobserwować pewną tendencję w ubiorach kobiet. Bezpiecznie jest więc starać się dostosować ubiorem do miejscowych. I tak np. w ogóle nie zakładam spodenek, a najkrótsza spódnica sięga kolan. Pojawiają się oczywiście kobiety ubrane „po europejsku” . Fakt jednak, że ja sama pochodzę z Europy jest już wystarczającym powodem do traktowania mnie jak obcej. Ubiór w takim przypadku może w jakiś sposób ten dystans zmienić w jedna albo drugą stronę.
Czasami konieczne jest wykonywanie tych samych obowiązków, co ludzie, z którymi spotykam się codziennie. Taka forma zachowania pozwala również wzbudzić zaufanie do mojej osoby, przyzwyczaić się do mnie, uznać za „swoją” (duże wrażenie zrobiło na młodzieży i jednym z ojców, kiedy przyodziana w miejscową spódnicę otrzymaną od kucharki, na boso, czyściłam na kolanach zakurzoną betonową podłogę w bibliotece. Po jednym takim dniu zauważyłam już zmianę zachowania u jednego z ojców, który stał się wobec mniej bardziej otwarty). Taka praca pozwala również mnie samej poznać naturalne zachowanie grupy badanej, które w przypadku początkowego kontaktu z pewnością było mocno zachwiane (obecnie jestem jedyną białą osobą przebywającą na terenie owego centrum).

W ośrodku prowadzone są również różne zajęcia dla młodzieży (karate, salsa, gimnastyka, basketball…). Istotne jest, aby, jeśli zostanie się zaproszonym do uczestnictwa, skorzystać z takiego zaproszenia. Pozwala to przedstawić osobę badacza, jako zainteresowanego i chętnego do wspólnej zabawy, nauki, koleżeństwa. To jest kolejny aspekt, który pozwala wzbudzić zaufanie. Jakakolwiek niechęć do praktyk, „oderwanie od rzeczywistości”,  mogą zostać uznane jako wrogość, poczucie wyższości, niechęć do zawarcia znajomości. Natomiast takie wzajemne relacje nie tylko ułatwiają gromadzenie danych, ale stanowią informacje same w sobie. Przykładowo: pewne informacje dotyczące relacji muzułmańsko – chrześcijańskich uzyskałam podczas przerwy w zajęciach karate. Innym razem podczas oglądania meczu koszykówki, zauważyłam, że dwóch najlepszych kolegów z drużyny to muzułmanin i chrześcijanin. Dodatkowo podczas meczu nastał czas modlitwy dla muzułmanów, w oddali było więc słychać nawoływanie muzeina do modlitwy. Dodatkowej pikanterii w całej tej sytuacji dodawało spotkanie baptystów, które odbywało się w wynajętej przez dyrektora naszej placówki hali. Muzyka, śpiewy i niekiedy nawet krzyki, moją osobę już po godzinie doprowadzały do obłędu. Pozwoliło mi to jednak zwrócić uwagę, że dla wszystkich zgormadzonych (poza mną) nie stanowiło to żadnego problemu.

Kolejna sprawa to język. Początkowo wszyscy, starali się zwracać do mnie po angielsku. Jednak, kiedy tylko zauważyli moje intensywne starania komunikowania się w ich języku, tj. kiswahili, od razu postanowili pełnić funkcję moich nauczycieli. Moje „potknięcia językowe” wzbudzały wśród młodzieży dużo zabawy, ale równocześnie zrozumienia. Forma relacji nauczyciel – uczeń (przy czym to ja jestem uczeń) powodowała, że czuli się pewniejsi siebie. Początkowo obawa, że mówią niewystarczająco dobrze po angielsku powodowała, że ograniczali kontakt ze mną do minimum. Obecnie fakt, iż ja sama „kaleczę język” powoduje, że nie ma między mną a miejscowymi żadnego skrępowania. Znajomość języka jest więc bardzo istotna, ale nieznajomość i próba nauczenia się, również może zostać odpowiednio wykorzystana, aby zbliżyć się do lokalnej społeczności.

Pojawia się jednak pytanie. Czy ujawnić innym osobom w placówce kim jestem i w jakim celu do nich przyjechałam? To pytanie pojawia się dość często przy przedstawianiu mojej osoby. Zauważyłam, że nawet sam dyrektor ma problem z udzieleniem odpowiedzi. Większość osób przebywających w placówce zakłada, ze jestem wolontariuszką, bo zazwyczaj „wazungu” (l.p. „mzungu” – obcy, biały, spoza Afryki) właśnie w tym celu tam przyjeżdżają. Jednak pierwsze ich zdziwienie pojawia się kiedy dowiadują się, że będę przebywać tutaj 6 miesięcy (wolontariusze zazwyczaj pojawiają się na okres 3 miesięcy). Wtedy jeśli nie muszę dużo wyjaśniać, to odpowiadam jedynie, że przyjechałam bo chciałam  poznać ich kulturę i pomieszkać z nimi, a w zamian za łóżko i jedzenie dobrowolnie pracuję. Zazwyczaj ta odpowiedź im w zupełności wystarcza.  Dodatkowo fakt, że mój pobyt jest dłuższy niż 3 miesiące, powoduje, że zmieniają do mnie stosunek i podchodzą jak do „swojej” osoby („aaa to się zakolegujemy”). Czasami jednak, szczególnie w rozmowie z osobami, które chociaż w minimalny sposób są związane z placówką na stałe, bądź mają możliwość pomóc mi w prowadzeniu badań, udzielam całkowitej odpowiedzi. Wyjaśniam w jakim celu przyjechałam i dotychczas spotkałam się z samymi pozytywnymi reakcjami. Każda osoba, która dowiaduje się o moich badaniach, albo proponuje nawiązanie kontaktu z osobami, które mogą mi pomóc, albo sama zaczyna opowiadać jak to u nich z tymi relacjami międzyreligijnymi jest. Mówienie jednak całej prawdy nie zawsze jest korzystne. Ludzie, kiedy dowiadują się, w jakim celu przyjechałam i na jaki temat zamierzam prowadzić badania, owszem, są chętni dyskutować, ale w momencie, kiedy zaznaczam, że ciekawi  mnie ich pokojowe współegzystowanie, w jakiś sposób narzucam im ich sposób przedstawiania środowiska w którym żyją. Moja ciekawość jest dla nich pewną formą komplementu, co powoduje, że chwalą się tym jacy są, zamiast podchodzić do tego obiektywnie.

W trakcie badań, badacz musi więc sam zdecydować, do jakiego stopnia „odkrycie siebie” i na ile „zaangażowanie swojej osoby” jest właściwe i korzystne. Musi w pewien sposób ukryć czasami swoje przekonania, więzi, sympatie czy antypatie. Musi nauczyć się rozgraniczyć swoje zachowanie: między swoje osobiste zaangażowanie w życie ludzi, których spotyka, a obiektywną ocenę tych samych osób jako „grupy badanej”. Jest to bardzo ciężkie. Podczas pobytu, nawiązuje się bliskie więzi, poznaje się osoby i ich osobiste problemy, emocje. W pewnym momencie zaczyna się traktować tych ludzi w zupełnie inny sposób. Nawiązują się przyjaźnie. Trzeba więc  starać się cały czas kontrolować swoje zachowania i myśli. Umieć oddzielić swoje osobiste zaangażowanie od profesjonalnej obserwacji. Nie da się tego oczywiście całkowicie kontrolować. Jednak kreowanie swojego wizerunku musi być pod pewną kontrolą. Badacz jest również cały czas obserwowany i jakiekolwiek zachowanie zaprzeczające wykreowanemu wizerunkowi może zmienić nastawienie badanych osób.

Zaznaczam oczywiście, że na razie moje „wejście do środowiska” dotyczy jednego, konkretnego miejsca i niekoniecznie ten sposób zadziała w innym miejscu.
Wszystko jest pewną formą intuicji, improwizacji i umiejętności dopasowania się do środowiska w którym się przebywa, i które zamierza się badać.

piątek, 17 sierpnia 2012

Projekt badawczy i pierwsze problemy...


     Wielu początkujących badaczy przed swoim pierwszym wyjazdem w teren poszukuje wskazówek u doświadczonych antropologów, które pomogłyby mu w merytorycznym przygotowaniu do wyjazdu. W efekcie rzadko kiedy takie wskazówki otrzymuje. Wynika to z prostej przyczyny: nie ma sztywnych metod prowadzenia badań, szczególnie jeśli chodzi o antropologię kultury.  Taki tok myślenia ma również związek z nurtem naturalizmu, który postulował, że świat społeczny powinien być badany w jego „naturalnym stanie”. Etnografia miałaby więc być swobodną obserwacją i opisem. Idąc za tą myślą można więc sądzić, iż „projekt badawczy” jest zbędny, a sama etnografia jest zadaniem prostym i nie wymagającym specjalnych przygotowań.
Faktem jest, że w badaniu społeczności na gruncie antropologii przebieg badań jest w bardzo małym stopniu przewidywalny. Przytaczany już przeze mnie Tomasz Rakowski ujmuje to w następujący sposób: „(…)Obszar badawczy – czyli „teren” – kształtuje się nie tyle w momencie projektowania badań, ile w długotrwałym procesie. W czasie badań dokonują się liczne zwroty, kiedy z całą wyrazistością „coś się wydarza” ; badania zmieniają wtedy swój kierunek i podążają nowym zupełnie śladem, zarysowują się nowe rzeczy, nowe zjawiska. Wtedy też powstają na ogół nowe koncepcje etnograficzne, które powodują, że siatka dotychczasowych teorii społecznych zaczyna się kruszyć, zaczyna być niewystarczająca (…)” (Rakowski 2011: 136). Nie neguje to jednak potrzeby przygotowań do pracy w terenie, ani tym bardziej nie sugeruje, że badacz może rozpocząć swoją pracę licząc na zupełną przypadkowość. Rozpoczęciu badań zawsze towarzyszy jakiś problem albo zestaw zagadnień, którego punktem wyjścia może być dobrze skonstruowana teoria, oparta na jakimś zaskakującym fakcie, albo grupą faktów; wydarzeniach społecznych, przypadkowym spotkaniu albo osobistym doświadczeniu.  Tego typu bodźce nie wystarczają jednak do sformułowania problemu badawczego i w takim przypadku rozsądnym posunięciem wydaje się zgłębienie z grubsza nakreślonego problemu  poprzez skorzystanie z dostępnej literatury uzupełniającej.
     Kolejnym etapem przygotowań do badań w terenie jest przekształcenie ogólnego problemu w konkretne pytania. Podczas wystąpienia na jednym z seminariów doktoranckich, przedstawiłam konspekt mojej pracy doktorskiej. Temat był dość ogólnie zarysowany i traktował o relacjach międzyreligijnych w mieście Dar Es Salaam. Podczas badań miałam skupić uwagę na wyodrębnionych analitycznie społecznych dziedzinach współżycia międzyreligijnego: 1) praktyki i obrzędy religijne 2) zasady i praktyka zawierania małżeństw, stosunki pokrewieństwa i stosunki sąsiedzkie 3) przestrzeń publiczna miasta 4) polityka i lokalne stosunki władzy w miejscu badania. Po prelekcji podszedł do mnie pewien doświadczony w badaniach terenowych doktor i wyraził wątpliwość co do zakresu badawczego. Z doświadczenia bowiem wiedział, że podczas badań na miejscu okaże się, iż dziedziny które miałam poddać analizie są zbyt obszerne, a czas, który na to przeznaczyłam z pewnością nie jest wystarczający i nie będę w stanie przeprowadzić tych badań w sposób wiarygodny. Zasugerował, abym ograniczyła swój przedmiot badawczy do jednej dziedziny.
     W tym miejscu nasuwa się kolejna kwestia: środowiska będącego przedmiotem badań, który może w znaczący sposób wpływać na kształtowanie się pytań badawczych.  Środowisko bowiem, w którym prowadzić będę badania, w znaczny sposób będzie odgrywać rolę w procesie formowania się problemów. Oczywiste jest, że przebywając w środowisku młodzieży tak chrześcijańskiej jak i muzułmańskiej, która spotyka się ze sobą głównie na podłożu edukacji, kultury i sportu, problem relacji na szczeblu np. politycznym może, aczkolwiek nie musi, mieć racji bytu. Trudno mi będzie bowiem rozpoznać tego typu kwestie w środowisku, gdzie mogą być one ledwo zauważalne. Często więc zdarza się, że badacz albo dobiera pytania pod kątem środowiska, w którym będzie przebywać (pod warunkiem oczywiście, że nie minie się to z problemem, który zamierza badać) albo dobiera środowisko, w którym może zgłębić pytania wcześniej już sprecyzowane.  A czasami wybiera opcję znajdującą się gdzieś pomiędzy. Pewne znaczenie mają również względy praktyczne. W moim przypadku wybór takiego, a nie innego środowiska uwarunkowany był w dużym stopniu  właśnie pewnymi, konkretnymi czynnikami. Dar Es Salaam i ośrodek w którym będę przebywać został wybrany ze względu na możliwość zakwaterowania, przebywania przez pewien odpowiadający mi okres czasu, ale również odpowiednie kontakty i dostęp do potrzebnych materiałów. Na szczęście dla mnie, nie wpłynęło to w żaden sposób na zmianę mojego problemu badawczego (przynajmniej na chwilę obecną). Oczywiście młodzież gromadząca się w konkretnym ośrodku może wykraczać poza ramy tego jednego środowiska. Nie jest ono w końcu oderwane od innych czynników, obecnych w całej społeczności miasta, które przecież wpływają na zachowanie i poglądy tej konkretnej młodzieży.
     Kwestia wyboru jednego konkretnego środowiska może zostać poddana pod dyskusję, jako przykład mało wiarygodny  do uformowania teorii i możliwy do obalenia. Jeśli jednak badania skupiają się na konkretnym przypadku o niepowtarzalnych cechach, wówczas generalizacja ma drugorzędne znaczenie. Zresztą, nawet jeśli po pewnym czasie okaże się, że badany przypadek nie jest niepowtarzalny, to jest to świetną okazją do przeprowadzenia kolejnych badań, w celu podważenia, uzupełnienia, bądź obalenia danej teorii, co również jest krokiem naprzód w badaniach.
c.d.n.

Literatura:

Rakowski T. 2011 Teren, czas, doświadczenie [w:] T. Buliński, M. Kairski (red.)Teren w antropologii. Praktyka badawcza we współczesnej antropologii kulturowej, Poznań, s. 136.

piątek, 10 sierpnia 2012

Czym jest teren w antropologii?


          Współcześnie bardzo często pojawiają się głosy, że proces nabywania wiedzy antropologicznej, która staje się udziałem badacza od momentu rozpoczęcia badań terenowych, aż do chwili wydania tekstu naukowego, jest najczęściej ukrywany i mocno niejasny. (Buliński,  Kairski 2011: 15). Przy prowadzeniu badań dość istotne jest nie tylko to „co” badamy, ale również „jak” badamy. Antropolodzy faktycznie często ukrywają metody prowadzenia własnych badań z różnych powodów. W efekcie nie jesteśmy w stanie stwierdzić jak te badania zostały przeprowadzone i czy są one wiarygodne. Niezbywalną podstawą każdej dziedziny naukowej jest metoda badawcza. W antropologii jest ona tematem burzliwej dyskusji, ponieważ w dalszym ciągu nie jest ona ustalona. A jeśli nie jesteśmy w stanie stwierdzić w jaki sposób autor tekstu doszedł do takich, a nie innych wniosków, to jest nam również ciężko stwierdzić na ile jego tekst jest naukowy, a na ile są to jedynie spostrzeżenia powierzchowne. Takie traktowanie tematu to nieprofesjonalne podejście, które może doprowadzić do wysypu tekstów, które z antropologią mają niewiele wspólnego (tzw. makdonaldyzacja badań terenowych wynikająca z jednorazowych, kilkudniowych podróży, często bazująca na kilku przeprowadzonych rozmowach z miejscową społecznością). W efekcie będziemy mieć do czynienia m.in. z antropologią dziennikarską, której specyficzny język nazwany został przez M. Sahlinsa antropopidżinem.*
Teren, jako jeden z elementów w procesie tworzenia wiedzy antropologicznej bardzo często pomijany jest w dyskursie naukowym z dwóch skrajnych powodów: albo dlatego, że z założenia wiadomo czym on jest (tradycyjne pojęcie terenu), albo dlatego, że do tej pory nie można ustalić czym właściwie jest (teren rzeczywisty versus teren metaforyczny).
            „Prawdziwe” badania terenowe rozumiane są w dalszym ciągu na sposób tradycyjny i traktowane są często jako podstawowa cecha antropologii. Mają polegać na bezpośrednim kontakcie badacza z członkami społeczeństwa i kultury, które bada (Jasiewicz 2006: 18). Powinny być określone przez podróż, przemieszczanie się, intensywne zamieszkiwanie w obcym miejscu daleko od domu, posługiwanie się obcym językiem. Natomiast cechy, które powinny być typowe dla antropologii kultury to doświadczenie bycia „tam”, interakcja z rozmówcą i położenie nacisku na dialog z nim, obserwacja uczestnicząca, a także refleksja nad rolą badacza w tej interakcji (Bielenin-Lenczowska 2011: 151). Taka definicja terenu nie jest jednak wyczerpująca, bo teren rozumiany jest również jako wyróżniona i ograniczona zbiorowość ludzka charakteryzująca się wspólnym językiem i kodeksem moralnym. Teren jest także procesem badań społecznych, podczas których badacz próbuje wejść w świat znaczeń i uczestniczyć w systemie moralnym (przez antropologów zwanymi po prostu kulturą danej społeczności)  owej miejscowej społeczności. Jest to więc również wejście w świat moralności i znaczenia gospodarzy (Wax, Wax 1980: 2).
Oczywiście na przestrzeni lat różne grupy społeczne zostały przypisane do różnych miejsc, zostały związane przestrzennie wraz z elementami ich kultury i tożsamości, tworząc wyobrażenie „społeczności” czy „kultur tubylczych”. Tomasz Rakowski podkreśla, że teren jako miejsce z przypisanym do niego ludem, był zwykle wytworem i konsekwencją historycznie i politycznie uwarunkowanych przemieszczeń badacza. Dalej Rakowski podkreśla, że teren jest czymś wytworzonym, jest pochodną splotu zdarzeń historycznych, politycznych, społecznych, literackich. Można więc wnioskować, że teren zaczyna się od jego ujrzenia czy też zbudowania (constructing the field) (Rakowski 2011: 139-141). Współczesna dyskusja nad terenem dotyczy również antropologa, który sam wyznacza granice tego, kiedy jest, a kiedy nie jest „w terenie”. To on inicjuje spotkania, decyduje jakie informacje zbierze i gdzie to zrobi. Ważną kwestią jest również fakt, że antropolog nie tyle opisuje pewne fakty, ile doświadczenie jego samego w tej odmiennej rzeczywistości. Jak więc podkreśla Agnieszka Halemba, „teren badań” to nie osada czy grupa ludzi, ale problem, pytanie, jakie sobie stawiamy i to do niego należy dostosować metodę badawczą (Halemba 2011: 122). Idąc tym torem można przytoczyć słowa Tomasza Rakowskiego, który postrzega  teren jako pewien toczący się proces, a nie miejsce. To proces poznania etnograficznego, którym naraz „sterujemy” w naszych wewnętrznych odruchach i który jednocześnie toczy na zewnątrz, w realnym świecie. Jego częścią jest jednak też sam etnograf, to jego fragment życia wyznacza bowiem badania terenowe i jego biografia też zakreśla granice terenu (Rakowski 2011: 135).  Teren jako proces oznacza oczywiście  obserwację, notatki, film, fotografię, ale terenem jest również to, co dzieje się jeszcze przed, czyli rodzące się pytania i w trakcie: podejmowane decyzje, pierwsze elementy rozumienia, wypracowywanie własnych sposobów obserwacji etc. Informacja budowana jest nie tyle na podstawie samego tekstu czyli notatek terenowych (fieldnotes) ile ciągu zdarzeń i działań, które skutkują cichym, nie do końca uświadamianym rozumieniem. W tym sensie obszar badawczy czyli teren kształtuje się nie tyle w momencie projektowania badań, ile w długotrwałym procesie (Rakowski 2011: 136). W czasie badań dokonują się liczne zwroty, w wyniku czego badania zmieniają swój kierunek, podążają nowym śladem, zarysowują nowe zjawiska. Wtedy tez na ogół powstają nowe koncepcje etnograficzne, które kruszą dotychczasowe teorie społeczne.
Kolejnym przedmiotem dyskusji stały się środki komunikacji, do których współcześnie zalicza się nie tylko  rozmowę w cztery oczy, ale również internet czy telefon komórkowy (podstawowe narzędzia komunikacji młodego pokolenia) (Bielenin-Lenczowska 2011: 162). Należy sobie jednak zadać pytanie, czy kontakt internetowy daje tą samą wiedzę, co bezpośredni. Jeśli ktoś na podstawie moich wniosków, umieszczanych w internecie będzie chciał pisać o społeczności w Dar Es Salaam, to nie sądzę, aby taka metoda była wystarczająca. Taka forma prowadzenia badań sprawdziłaby się tylko w przypadku, jeśli badacz będzie prowadził badania dotyczące np. blogów podróżniczych: formy ich prowadzenia i tego jakie treści są w nich zamieszczane.
Współcześnie pojęcie terenu często staje w opozycji do tradycyjnej definicji. Jak zauważył Marcin Brocki: obecnie teren często jest traktowany jako metafora, jako „teren”. Za przykładem Jamesa Clifforda pojawiają się w naszej etnologii głosy, że bycie w terenie należy traktować jako figurę retoryczną, zapominając niekiedy, że zmetaforyzowanie terenu było wynikiem tego, że literalne znaczenie nie obejmowało złożoności pozyskiwania danych w terenie, a w szczególności sztucznie separowało teren od jego reprezentacji (Brocki 2011, 62). Paweł Schmidt odnosząc się do tego cytatu podkreśla, że takie pojęcie „terenu” można traktować jedynie jako kontekst, w którym badacz umieszcza swoje rozważania o człowieku i rzeczywistości. Jednak podkreśla dalej, że mimo subiektywizmu poznawczego, ważniejsza jest indywidualna lub zbiorowa rekonstrukcja odnoszona do konkretnej rzeczywistości (Schmidt 2011, 244).
            Podsumowując, teren pojmowany jest w różnych ujęciach, jako: rzeczywisty świat, bezpośredni kontakt, bycie TAM, podróż, posługiwanie się obcym językiem. Teren, to również  pewien proces, uczestnictwo w świecie znaczeń społeczności badanej, nie tylko pytanie, nie tylko dzianie się w „trakcie” ale również skutki tego procesu – pochodna działań badacza. W końcu współczesny teren, to antropolog i jego wyznaczanie granic, a dla niektórych to również metafora, swoista figura retoryczna.
Zdaniem wielu badaczy antropologia jest interdyscyplinarna i ta cecha antropologii pozwala na dyskusję w kwestii definiowania czym teren jest, a czym z pewnością nie. Co za tym idzie, ta sama cecha powoduje, że w antropologii brak jest sztywnych metod badawczych, a w związku z tym poddawana jest w wątpliwość w ogóle kwestia czy antropologią jest nauką. W kontekście terenu, który jednak w dalszym ciągu jest głównym wyznacznikiem badań antropologicznych, warto  zastanowić się nad słowami Agnieszki Halemby, która szukając kompromisu zgadza się z tym, że antropolog może sięgać po różne metody, także po te wypracowane w ramach innych dyscyplin naukowych, jeśli jednak chce pozostać w tradycji swojej dyscypliny to powinien na pierwszym miejscu stawiać przyglądanie się z bliska zjawiskom, relacjom między ludźmi, komunikacji, rzeczom i technikom przez nich używanym (Halemba 2011: 122).


*             Antropopidżyn – ironiczne określenie uproszczonej postaci antropologii, mieszającej zachodnie stereotypy z bezkrytycznie przyjmowaną „wiedzą lokalną”. Punkt widzenia „tubylców” ulega przekształceniu w europejski folklor. Następuje odwołanie retoryczne do zachodniej logiki i zdrowego rozsądku. Zastępowanie odmiennej kultury „zachodnią” racjonalnością. Tworzenie wyimaginowanej kultury i nadawanie jej uproszczonego znaczenia, lub przekształcenie wydarzenia historycznego  w taki sposób, byśmy wiedzieli a priori, jak je rozumieć.  Patrz: M. Sahlins,  Jak myślą „tubylcy”. O kapitanie Cooku, na przykład,  Kraków 2007, s 19.


Literatura:

Bielenin – Lenczowska K. 2011  Gdzie jest mój teren i kim w nim jestem? Kilka pytań w związku z terenem, wiedzą i etyką antropologa [w:] T. Buliński, M. Kairski (red.) Teren w antropologii. Praktyka badawcza we współczesnej antropologii kulturowej,  Poznań,  s. 151 – 162.


Brocki M. 2006 Zaangażowanie – dystans – struktura wiedzy antropologicznej [w:] M. Brocki, K. Górny, W.                Kuligowski, (red.) Kultura profesjonalna  etnologów w Polsce, Wrocław, s. 62.

Buliński T., Kairski M. 2011 Pytanie o teren w antropologii [w:] T. Buliński, M. Kairski (red.) Teren w antropologii …, op. cit., s. 15.

Halemba A. 2011 Polityka, teoria i metoda – czyli co tworzy współczesną antropologię [w:] T. Buliński, M. Kairski     (red.) Teren w antropologii..., op. cit., s. 122.

Jasiewicz Z. 2006 Etnolodzy i etnologia polska przełomu XX i XXI w. W poszukiwaniu tożsamości zbiorowej [w:] M.                   Brocki, K. Górny, W. Kuligowski, (red.) Kultura profesjonalna..., op. cit. s. 18.

Rakowski T. 2011 Teren, czas, doświadczenie [w:] T. Buliński, M. Kairski (red.) Teren w antropologii..., op. cit., s. 135 - 141.

Sahlins M. 2007  Jak myślą „tubylcy”. O kapitanie Cooku, na przykład, Kraków, s. 19.

Schmidt P. 2011 Teren badań, wiedza i tożsamość badacza [w:] T. Buliński, M. Kairski (red.) Teren w antropologii..., op. cit., s. 244.

Wax M. L., Wax R. H. 1980 Fieldwork and the research process [w:] Anthropology & Education Quarterly, vol. 11., no.          1., 1980, s. 2.


poniedziałek, 11 czerwca 2012

Bada, ale jak...?


    Na jednym z wykładów w którym uczestniczyłam, pewien doświadczony w badaniach terenowych profesor powiedział, że ubolewa nad faktem, iż minęły już czasy naukowej polemiki dotyczącej danego zjawiska, które zostało zbadane i przedstawione jako nowy fakt naukowy. Środowisko naukowe przestało zajmować się publiczną krytyką metod stosowanych przy prowadzeniu badań swoich kolegów po fachu. Jest to wielka strata dla nauki, ponieważ nie ma nic bardziej efektywnego i kreatywnego niż zdrowa, profesjonalna krytyka, która zmusza do przemyśleń i poprawek w kwestii badań. Tylko polemika poparta krytyką pozwala na niwelowanie błędów w badaniach i przyczynia się do precyzyjnych i wiarygodnych wniosków.
    W tym miejscu chciałabym rozpocząć taką dyskusję, która pozwoli nie tylko zaangażować naukowców antropologów i teoretyków, a przede wszystkim doktorantów w polemikę na temat poprawności badań w terenie, ale przede wszystkim pozwoli obserwować i krytykować metodę prowadzenia moich badań nad zjawiskiem relacji międzyreligijnych. Oby ta strona stała się przestrzenią dla burzliwej dyskusji popartej naukowymi dowodami i doświadczeniami zdobytymi podczas wieloletnich badań nad metodą badań empirycznych.